[Robert]
Wszystko się skończyło. Tylko tak to mogę opisać. W jednej chwili straciłem przyjaciela i żonę, i nawet nie wiem, czego żałuję bardziej. Razem z Mario przesiedzieliśmy całą noc przy butelkach różnych alkoholi. Chociaż w sumie, bardziej to ja piłem i z każdym kolejnym łykiem byłem bardziej skory do zwierzeń, a brunet cierpliwie mnie wysłuchiwał i się przyglądał. Teraz jest 6:30, Mario jeszcze śpi, a ja nie zmrużyłem oka przez cały ten czas.
Nie wyobrażam sobie, żebym miał iść na trening w takim stanie. Po pierwsze, emocje są jeszcze za świeże i mógłbym zrobić coś temu idiocie. Po drugie, głowa mi pęka, jestem zmęczony i zastanawiam się, czy jeszcze pijany, czy już nie.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę powiedzieć, że to niesprawiedliwe, czy coś. Ja zachowywałem się jeszcze gorzej. Ale z drugiej strony, ja nie zdradzałem Anki z Agatą, Anią, Ewą czy inną jej przyjaciółką. Takich rzeczy się po prostu kurwa nie robi!
Nie wiem, jak długo już tak siedziałem, ale nagle zrobiła się 8:30, budzik Gotzego zadzwonił, a sam piłkarz jęcząc i trzymając się za głowę, powoli podnosił się z kanapy.
-Lewy nie mów mi, że całą noc nie spałeś- zaczął.
-A jak myślisz?- spytałem ironicznie.
-Jak ty w takim stanie chcesz iść na trening?
-Chyba sobie dzisiaj odpuszczę- mruknąłem i walnąłem się na kanapę, na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą spał Gotze.
-Nie możesz olewać treningów...
-Co mi zrobi różnicę jeden trening?!- warknąłem poirytowany.
-Dobra, dobra ja nic nie mówię- uniósł ręce w geście poddania się.- Zastanawiam się, czy mogę cię tu samego zostawić- mruknął.
-Nie martw się, nic sobie nie zrobię jeśli o to ci chodzi. Nie potnę się łyżką. Ewentualnie mogę opróżnić zawartość twojego barku. No i lodówki, bo może zgłodnieję- odparłem.
Mój przyjaciel tylko westchnął i poszedł do swojej sypialni się przebrać. Wtuliłem głowę w poduszkę i ze zdziwieniem doszedłem do wniosku, że jestem naprawdę zmęczony. Słyszałem już tylko trzaśnięcie drzwi, oznaczające, że Gotze wyszedł i dosłownie odpłynąłem.
Obudził mnie dzwonek mojego telefonu. Przez chwilę chaotycznie miotałem się po pokoju w celu znalezienia urządzenia, ale w końcu, znalazłem go pod poduszką. Swoją drogą, ciekawe jak się tam znalazł, jeśli tam spał Mario?
-Halo- odebrałem.
-Robercik?- tak, oczywiście, to musiała być moja mama. Akurat wtedy, kiedy nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Cały czas byłem na nią zły o to szpiegowanie mnie w zmowie z Anią.
-Ty wiedziałaś?- spytałem prosto z mostu.
-O czym?- zapytała zdziwiona moim agresywnym tonem.
-O tym, że się Anka sypia z Marco- warknąłem. Powoli puszczały mi już nerwy,a nie chciałem, żeby moja mama była tą osobą, ,a której wyładuję stres.
-Co!? Ania!? Jak to z Marco!?- zasypywała mnie pytaniami. Była zaskoczona, z resztą ja też tak zareagowałem, kiedy się dowiedziałem.
-Normalnie... Widocznie nasze małżeństwo nic dla niej nie znaczyło- westchnąłem.
-A dla ciebie znaczyło?- naskoczyła na mnie. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że będzie trzymać moją stronę. Że będzie się nade mną rozczulać, jaki to ja biedny. Ale moja mamuśka nie raz potrafiła zaskoczyć.
-Mamo... Pewnie, że znaczyło. Dalej znaczy. Ale ona powiedziała, że go kocha i chce z nim być. W ogóle, zapomniałem jeszcze dodać, że jest z nim w ciąży- powiedziałem cicho. Pierwsza część zdania może nie do końca była zgodna z prawda, ale...
-A co z Julką? Z kim będzie mieszkać?
-Wiesz... Nie mam pojęcia. Najbardziej na świecie chciałbym, żeby została ze mną i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Ale wiesz, jakie są sądy. Zawsze wezmą stronę matki- zamilkłem na chwilę, żeby po chwili dodać prawie płaczliwym tonem.- Wiesz, czego ja się najbardziej boję? Że ona zacznie traktować Reusa jak ojca, a o mnie zapomni. Że to do niego będzie mówić "tato", a ja będę jakimś tam wujkiem- pod koniec zdania załamał mi się głos. Przez moment nie mogłem wydusić słowa, bo łzy napływały mi do oczu i czułem ucisk w gardle.
-Synuś... Jesteś jej ojcem. Niezależnie od tego, z kim będzie mieszkać, zawsze nim będziesz. Ania pomimo wszystko jest mądrą dziewczyną i na pewno będzie ci pozwalała się z nią widywać tak często jak będziesz chciał.
-Ty też jesteś po jej stronie!?
-Nie jestem po jej stronie!
-I tak będę o nią walczył- mruknąłem.
-Dobrze synku. Walcz, walcz, tylko zastanowiłeś się nad tym, co z nią zrobisz, jak pójdziesz na przykład na trening? Nawet jak wynajmiesz opiekunkę, to chyba lepiej, żeby wtedy była z matką.
-Nie wierzę. Nawet ty chcesz mi ją zabrać! Wiesz, myślałem, że mnie zrozumiesz- rozłączyłem się i opadłem z powrotem na kanapę, ukrywając twarz w dłoniach.
Czyli nawet moja własna matka jest przeciwko mnie? Dobrze. Ale ja tę wojnę wygram i pokażę im wszystkim, że będę mógł się nią zająć! A jeśli będzie naprawdę ciężko to... Zrezygnuję z piłki. Każdy ojciec zrobiłby to dla swojego dziecka. Tak przynajmniej uważam... Wzorowym mężem nigdy nie byłem, ale do mnie jako ojca, nikt nie mógł się przyczepić.
-Lewusiu, żyjesz?- zapytał Mario, który właśnie wszedł do domu.
-Już ci się skończył trening? Która godzina?- spytałem zdezorientowany.
-No piętnasta... Zdążyłem nawet jeszcze skoczyć do sklepu...
-Kupiłeś alkohol?- zapytałem z nadzieją.
-Lewy.... Musisz się ogarnąć. Rozpad małżeństwa to nie koniec świata- pocieszał mnie i złapał za ramiona.
-Ale ja się nie chcę ogarniać! A w ogóle to jestem głodny- stwierdziłem. Tala dobrze kiedyś powiedziała, że mam gorsze humory niż kobieta w ciąży.
-Dobra zrobię coś do jedzenia... Tak Lewy, wiem, że nie umiesz gotować- uśmiechnął się do mnie. Wziął ze sobą torby i postawił na kuchennym blacie. Poszedłem za nim i usiadłem na krześle.
-Mogę coś pokroić- zaproponowałem.
-Nie wiem czemu, ale nie za bardzo mam ochotę dać ci do ręki nóż...- odparł.
-Czy ty mi nie ufasz?- zapytałem z urazą. Piłkarz tylko się zaśmiał i zabrał za krojenie. Postanowiłem w ciszy przypatrywać się jego poczynaniom.
-Robert nie patrz się tak na mnie bo mnie rozpraszasz- jęknął. Spojrzałem na niego zdziwiony.- Krępuję się przed tobą, nie mogę w pełni pokazać swoich kulinarnych umiejętności- wyjaśnił, a potem parsknął śmiechem.- Może idź się przewietrzyć, czy coś? Uspokoisz się, bo widzę, że cały czas jesteś wkurwiony- powiedział już poważniej.
-Ja, wkurwiony?- myślałem, że dobrze to ukrywam, ale cóż.
-Po pierwsze, patrzysz tak jakoś dziwnie, po drugie stukasz nogą, po trzecie... Idź już, bo się prawie przez ciebie pociąłem!
Westchnąłem. Wstałem z kuchennego krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia. Ubrałem kurtkę i założyłem na głowę czapkę, która nie dawała w sumie ciepła, ale fajnie w niej wyglądałem.
Niestety nie przewidziałem tego, co może mnie spotkać na ulicy. Przez chwilę miałem spokój, szedłem sobie spokojnie nie zwracając większej uwagi przechodzących obok ludzi, aż nagle... Zbiegli się nie wiadomo skąd. Pieprzeni dziennikarze. W ogóle, skąd wiedzieli, że tu jestem!?
-Czy to prawda, że żona zdradziła pana z najlepszym przyjacielem?
-Czy wybaczy pan Reusowi?
-Ma pan pewność, że pana córka jest naprawdę pana córką?
Ten ostatni przegiął. Te ich domysły szły za daleko. Nie wytrzymałem i... No przywaliłem mu. Już teraz widziałem, że na jego twarzy zostanie siniak. Nie czułem się z tego powodu usatysfakcjonowany, ale na pewno mi ulżyło. Błysk fleszy się nasilił. Już widzę tą sensację.
Teraz wiedziałem, że mi już nie odpuszczą. Jedynym sposobem, było wrócić do domu... Ale skąd mam pewność, że i tam nie wejdą? Zacząłem sobie spokojnie zmierzać w stronę apartamentowca Gotzego. Zdezorientowani szli za mną, cały czas zadając pytania, których już nie słuchałem. Kiedy byłem już prawie przy drzwiach, zacząłem biec i szybko wystukałem kod na domofonie. Otworzyłem i zatrzasnąłem za sobą. Oparłem się o szybę i spojrzałem w górę. Musiałem trochę odetchnąć. Nie, żebym się zmęczył krótkim biegiem, ale... Cały czas bolała mnie głowa.
Nie chciało mi się jeszcze wracać do Mario. Usiadłem na schodach i patrzyłem w ścianę. Nawet myśleć mi się nie chciało. To wszystko sprawiało mi zbyt wielki ból. Kiedy sam zdradzałem Anię, myślałem, że jak się kogoś kocha, to to nie ma takiego znaczenia. Oczywiście wiedziałem, że to złe, ale zawsze myślałem, że wybaczenie komuś zdrady jest łatwiejsze.
Rozmyślania przerwał mi dźwięk mojego telefonu. Wojtek. No gorzej być nie mogło.
-Halo- odebrałem niemrawo.
-Hej Lewson! Co ty taki przymulony siedzisz?- Wojtek jak zwykle pełen energii zaczął rozmowę od bezsensownych pytań.
-A z jakich powodów miałbym się cieszyć?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-No... Nie wiem... Ale mam dobrą wiadomość!- cieszył mi się do słuchawki.- Chciałem cię z Anią zaprosić, żeby wam o tym powiedzieć, ale nie mogłem wytrzymać!- oczyma wyobraźni widziałem, jak podskakuje jak małe dziecko, ale dalej nie wiedziałem, z jakiego powodu.- Oświadczyłem się w końcu Sandrze! A ona się zgodziła!- powiedział w końcu, a raczej wykrzyczał i czekał na moją reakcję.
-To dobrze, cieszę się- odparłem i lekko się uśmiechnąłem, chociaż Wojtek nie mógł tego zobaczyć. Naprawdę, chciałbym się cieszyć jego szczęściem, ale nie potrafiłem. Ta wiadomość jeszcze bardziej mnie dobiła. Aha, czyli nie dość, że mąż ze mnie żaden, to jeszcze jestem przyjacielem do dupy!
-Ee?- spytał zawiedziony.- Tylko tyle?
-Wojtek, przepraszam, ale teraz naprawdę nie mam nastroju. Mam masę problemów i...- nie dane mi było dokończyć, bo Szczęsny oczywiście musiał się wyrwać w odpowiedzią.
-To przyjedźcie do nas z Anią! Odpoczniesz od problemów i przy okazji będziemy świętować!- znowu się cieszył. Nigdy nie miałem pojęcia, skąd w nim jest tyle radości i chęci do życia.
-Nie przyjadę z Anią!- warknąłem. Sam się tego po sobie nie spodziewałem, w myślach przygotowywałem inną odpowiedź.
-Ale dlaczego?
-Bo nie jesteśmy już razem kurwa!- krzyknąłem. Odetchnąłem głęboko, żeby się uspokoić.- Przepraszam, nie powinienem wybuchać, ale już sobie nie daję rady z tym wszystkim- jęknąłem. W gardle czułem wielką gulę.
-Jak... Ale... Co... Czemu...- pytał ściszonym głosem.- Nie mów, że się dowiedziała o tym, że ją zdradzasz!
-Wiedziała o wszystkim od początku! I sama też mnie zdradzała... Z Reusem!
-CO!? Mam nadzieję, że porządnie obiłeś mu tą blond łepetynę- prychnął.
-Jeszcze się z nim nie widziałem. O tym wszystkim od Ani dowiedziałem się wczoraj, dzisiaj nie poszedłem na trening bo za dużo wypiłem... Spotkam się z nim jutro i spróbuję... Porozmawiać- burknąłem.
-Porozmawiać? Haha, już to widzę, ty i rozmowa-parsknął śmiechem.
-Mówiłem: spróbuję- zaśmiałem się.
-Gdzie ty teraz mieszkasz?- spytał.
-U Gotzego.
-O Matko. Na pewno był z nim w zmowie- stwierdził.
-Mario taki nie jest..- zaprzeczyłem.
-Jakby co, zawsze możesz przyjechać do mnie- zaproponował.
-Wiesz, chciałbym, ale mamy przygotowania do Ligi Mistrzów... I jeszcze Natalia jest w szpitalu- westchnąłem, a Wojtek milczał. No tak, on nawet chyba nie wie, kto to jest Natalia.
-Ta z Gotzego Facebooka?- nie zajarzyłem za bardzo o co chodzi.- Co sobie z nią zdjęcia robiliście w autokarze- dodał zniecierpliwiony.
-No, ta.
-Masz coś do niej?- zapytał, a ja już widziałem ten wymowny uśmieszek na jego twarzy.
Zastanawiałem się, czy szczerze odpowiedzieć na jego pytanie, czy po prostu go zbyć.
-To nie jest rozmowa na telefon- odparłem.
-A na skajpaja?- wybuchnął śmiechem.
-Też nie... Jak przyjadę, to pogadamy.
-Możesz przyjechać z nią, jakby co- znowu zaczął się śmiać i się rozłączył.
I znowu ta magiczna moc Wojciecha Szczęsnego. Nawet, kiedy miałem podły humor, on potrafił go poprawić przez samą rozmowę.
Powoli wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi domu mojego przyjaciela, który nawet nie raczył ich zamknąć. No a jakby mu się ktoś włamał!?
-Wróciłem!- krzyknąłem w progu. Miałem już taki nawyk, nawet kiedy przez tydzień mieszkałem sam, czasami łapałem się na tym, że mówię do kogoś, a nie było nikogo, kto by mnie usłyszał...
-Ile ja mam na ciebie z tym obiadem czekać?- spytał z pretensją.
-No wiem, ale...
-No co? Albo w sumie posłucham, jaką masz wymówkę na to, że własnie pobiłeś jakiegoś kolesia!- warknął.
Ten człowiek mnie zadziwia. Najpierw zachowuje się jak dzieciak,a teraz jak moja matka... Jakie jeszcze oblicza skrywa Mario Gotze?
-Ale on przegiął... Naprawdę, no...
-Powinieneś się liczyć z tym, że ktoś zadaje ci pytania! Co takiego mogło cię urazić w pytaniach o Ankę!?
-Nie pytał o Ankę, tylko o Julkę! Sugerował, że Anka zdradzała mnie już wcześniej, a Julka to nie moje dziecko!
Spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Żartujesz- wydukał.- A to możliwe?- spytał.
Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
-No chyba żartujesz!- prychnąłem.
-Dobra, nie rozmawiajmy już na ten temat- powiedział.- Jesz ten obiad?
Poszliśmy do kuchni by zjeść i w końcu nie rozmawialiśmy na przykre tematy.
___________________________________________________
PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM!!! Wiem, że długo nie dodawałam, ale chyba nie tęskniliście :)* Nie miałam weny no. xD Zostawiam Wam nowy żałosny rozdział do oceny ;D
OGŁOSZENIA PARAFIAAALNE!:
Rozdziały będę dodawać teraz co piątek! Gdzieś bardziej z wieczora :D
Pozdrawiam Was kochane!!! ;* Do następnego piątku! :)*
PS. Obiecuję nadrobić WSZYSTKIE zaległości na Waszych blogach! Wiecie, muszę się przestawić na tryb szkolny, a jak wracam ze szkoły to już od razu chce mi się spać i nie mam na to siły. Ale w weekend na pewno wszystko już ogarnę ;*
środa, 25 września 2013
sobota, 14 września 2013
Rozdział 21 "W końcu wiesz, jak to boli"
[Natalia]
Obudziłam się w szpitalu. To była pierwsza noc spędzona tutaj. Wszystko było tak przytłaczająco białe i sterylne. Ściany z białych kafelków, białe kafelki na podłodze, biały sufit, biała pościel... Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że koło mojego łóżka siedzi Mario.
-Co ty tu tak wcześnie robisz?- spytała, ale uśmiechnęłam się do niego promiennie. Miło było go zobaczyć. Tym bardziej, że już niedługo pewnie nie będziemy się tak często widywać.
-Mówiłem, że cię odwiedzę- odparł i wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu.
-A tak na serio?- uniosłam brwi.
-Chciałem, żeby nie było Lewego. Ja już dzisiaj wracam i chciałem się z tobą pożegnać- powiedział i spojrzał mi w oczy.
Uświadomiłam sobie, że to może być ostatni raz, kiedy go widzę.
-Jeśli cokolwiek mi się stanie, to chcę, żebyś wiedział- zaczęłam.- Przepraszam cię za wszystko. Za to, że dawałam ci złudne nadzieje, że mimo tego, że wiedziałam co do mnie czujesz, na twoich oczach przystawiałam się do Lewego, a potem używałam cię jak poduszki do wytarcia łez...
-Na tym polega przyjaźń- szepnął i uśmiechnął się ciepło.- Będziesz miała jeszcze wiele okazji, żeby mi to powiedzieć. Wyzdrowiejesz. Musisz w to uwierzyć, bo bez tego cała medycyna będzie bezradna- dotknął mojego policzka.
-Wierzę w to- odwzajemniłam uśmiech.- I Mario... Miałabym do ciebie jeszcze prośbę...
-Co tylko zechcesz!
-Wracasz samochodem czy samolotem?
-Samolotem, a co?- spytał zdezorientowany.
-To wrócisz z Lewym. Zaciągnij go do tego Dortmundu, bo Ania nie jest zadowolona z tego, że on tu jest.
-Postaram się- odparł z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem i wyszedł. Kurczę, będę za nim cholernie tęsknić. Powinnam być lepiej nastawiona, ale może tak ma być. Nic innego nie robię, tylko ranię ludzi i niszczę im życie. Może mi się to należy?
Podczas, gdy rozmyślałam, do mojej sali wszedł Robert z szerokim uśmiechem. Te ich uśmiechy są już dość męczące.
-Hej młoda- rzucił i usiadł na moim łóżku, o mało nie miażdżąc mi nogi.
-Hej stary- przedrzeźniałam go.
-Mam złe wieści- posmutniał.
-Jakie?
-Jadę do Dortmundu, będziesz musiała zostać sama. Ale wrócę, zanim się obejrzysz, obiecuję!- dodał.
-Nie musisz się spieszyć- powiedziałam.
-Już chcesz się mnie pozbyć?- zapytał i zrobił smutną minkę.
-No tak, a co ty sobie myślałeś?- musiałam pożałować tego pytania. Robert zaczął mnie łaskotać, a nigdy tego nienawidziłam. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy krzyczeć, czy robić to jednocześnie. W efekcie dławiłam się tylko śmiechem, bo nie chciałam, żeby pielęgniarki się zbiegły.- Dobrze, wracaj jak najszybciej!
-Będziesz tęsknić?- spytał. Wolałam już mu się nie narażać.
-No oczywiście, będę usychać z tęsknoty- odparłam i znowu wybuchłam śmiechem.
W pewnym momencie Robert spojrzał na zegarek i już wiedziałam, co oznaczał grymas na jego twarzy.
-Musisz już iść?- mój głos był cichy i smutny.
-Tak...
-Słuchaj, jeśli mielibyśmy się już nie spotkać, to chcę, żebyś wiedział, że...- zaczęłam.
-Przestań! Spotkamy się, nie wolno ci myśleć inaczej!
-Tak, ale...
-Żadne "ale"! Mario mówił, że świrujesz... Słuchaj, wszystko będzie dobrze, hm?
-Ale ja tylko chciałam ci powiedzieć, że...!
-Powiesz mi jak wyzdrowiejesz- przerwał mi. Miałam ochotę mu coś zrobić.- To będzie taka twoja motywacja- uśmiechnął się.
-Wiesz, że mnie wkurzasz?- spytałam z udawaną pretensją w głosie. Uśmiechnął się i kiwnął głową, po czym mocno pocałował mnie w usta i wyszedł.
Zostałam tu sama. Lewy namącił mi w głowie. Ten pocałunek był niepotrzebny. Nie jesteśmy razem, więc niech przestanie się tak zachowywać!
Chciałam mu powiedzieć, że go kocham. Niestety nie było mi dane to zrobić. W sumie, może to i lepiej. Jeśli nie... Nie spotkamy się już więcej, to po co ma wiedzieć, że coś do niego czułam?
Tak strasznie chciałabym z nim być. Ale jestem w sytuacji bez wyjścia. Ania jest świetną żoną. Gdyby chociaż ona coś zrobiła i Robert miałby pretekst, żeby ją zostawić, a tak? Poza tym Julka.
Postanowiłam. Jeśli wyzdrowieję, podziękuję Lewemu i usunę się z jego życia raz na zawsze. Wyjadę do Polski. Oczywiście nie zachowam się tak jak wcześniej, powiem mu, gdzie jadę. Tak będzie lepiej dla nas obojga. On ma swoje życie, ja... No ja nie mam życia osobistego. Ale im szybciej zapomnę o nim, tym szybciej będzie szansa, że kogoś pokocham. Kogoś, z kim będę mogła być.
[Robert]
Przez całą drogę myślałem o niej. Ignorowałem Mario, który najpierw próbował zacząć rozmowę, ale kiedy zrozumiał, że mu się nie uda, założył słuchawki i teraz kiwa się w rytm muzyki z jednej na drugą, raz po raz coś śpiewając. Trochę mnie to denerwowało i nie pozwalało skupić się na drodze.
-Ej Lewy...- powiedział Gotze zdejmując słuchawki.
-Hm?- spojrzałem na niego pytająco.
-Ona wyzdrowieje?- zapytał naiwnie jak dziecko. Oczekiwał odpowiedzi :tak lub nie. A skąd ja mogę to wiedzieć?
-Tak, wyzdrowieje- uśmiechnąłem się. Jego wzrok był tak smutny, że musiałem mu to powiedzieć. Mario czasami zachowuje się jak dziecko. Trudno za nim nadążyć. Raz totalny dzieciak, a potem walnie jakąś mądrość, nad którą inni musieliby myśleć o wiele dłużej, chociaż pewnie robi to nieświadomie. Wiele razy już mi pomógł. Dobrze, że miałem takiego przyjaciela jak ona, bo z Reusem... No cóż, niby rozmawiamy, śmiejemy się, ale ciągle mamy do siebie jakiś uraz.
Musieliśmy pojechać na stację benzynową. Zatrzymaliśmy się, a ja zaraz po zatankowaniu samochodu zadzwoniłem do Przybylskiej. Mój przyjaciel poszedł kupić coś do jedzenia i do picia, więc miałem kilka minut spokoju.
-Hej Lewusku, co tam?- spytała pogodnym głosem. Aż mnie to zaskoczyło.
-Hej Natalko, dobrze, a u ciebie?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie, kontynuując naszą wymianę uprzejmości.
-Dobrze, tylko nudno tu bez ciebie- odparła.- Gdzie już jesteście?
-Stoimy na stacji gdzieś ze sto kilometrów od Dortmundu. Ale jak ci się nudzi, zawsze mogę wrócić- zaśmiałem się.
-Nie pogardziłabym... Ale nie jest najgorzej, trochę popisałam, a teraz oglądam Glee, bo nie ma nic innego w TV- oznajmiła.- Musisz szybko wrócić, bo jeszcze się w to wciągnę i co wtedy?
-Wrócę jak najszybciej się da... Muszę kończyć, Mario już wraca, pa- powiedziałem. Zaczekałem, aż ona się pożegna, po czym się rozłączyłem.
-Gadałeś z nią?- spytał Gotze, wrzucając powerade'a do samochodu.
Potaknąłem głową.
-A z Anią?
-Czy ty chcesz mnie umoralniać jak Marco?- zapytałem już trochę zirytowany tą sytuacją.
-Nie, po prostu tak pytam... Ona w ogóle wie, że przyjedziesz?
-Zrobię jej niespodziankę- odpowiedziałem.
-A skąd wiesz, że ona będzie na ciebie czekać?- spytał.
To pytanie zbiło mnie z tropu. Jak to, nie będzie czekać? W sumie, dałem jej do zrozumienia, może trochę niechcący, że wybieram Natalię. Nie wiedziałem, co mam myśleć, i czego się spodziewać po powrocie do domu.
Kiedy przekroczyliśmy granice Dortmundu, strasznie się bałem. Nie chciałem tak tego kończyć, nie w ten sposób. Oddaliliśmy się z Anią od siebie, ale nie była mi obojętna. Sam już nie wiedziałem co robić!
Poirytowany tą sytuacją wszedłem do domu, wcześniej zawożąc Mario pod jego blok. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Paliły się światła, więc była w domu. Z drugiej strony, gdzie by miała być?
-Ania, kochanie?- spytałem, kiedy wszedłem do domu.
-W salonie- odkrzyknęła. Poszedłem do pokoju i zobaczyłem, jak siedzi na kanapie z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Co się stało?- usiadłem obok niej i chciałem ją objąć, ale mi na to nie pozwoliła.
-Robert, ja... Muszę ci coś powiedzieć...- zaczęła i patrzyła w podłogę. Z oczu leciały jej łzy. Bałem się tego, co mogę usłyszeć.- Jestem w ciąży- powiedziała w końcu.
-Ale... Aniu to cudownie!- ucieszyłem się i chciałem ją przytulić.
-Nie z tobą.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Zamurowało mnie. Złość mieszała się z upokorzeniem i smutkiem.
-CO!? Ty... Zdradziłaś mnie!?- krzyknąłem z niedowierzaniem.
-Robert...
-Co Robert! Co Robert!? Jak mogłaś mi coś takiego zrobić!?
-Ty też mnie zdradzałeś! I nie udawaj że nie, chociaż raz zachowaj się jak mężczyzna i przyznaj się do tego!
Spuściłem wzrok. Miała rację. Naskakuję na nią, a sam robiłem to samo.
-A powiesz mi przynajmniej z kim jesteś w ciąży?- spytałem cicho. Jej wzrok uciekał gdzieś po pomieszczeniu.- Jestem jeszcze twoim mężem, mogę chyba wiedzieć- dodałem lekko zirytowany.
-Nie chcesz wiedzieć- odparła.
-Może jednak chcę- warknąłem.
-Marco- powiedziała cicho ze łzami w oczach.
-Reus!?- wrzasnąłem.
Pokiwała głową. Zupełnie nie wiedziałem co robić. W jednej chwili straciłem żonę i przyjaciela. Czułem się, jakbym leciał w jakąś przepaść i nie miał się czego złapać. Pobiegłem na górę i zacząłem wrzucać rzeczy Anki do walizki. Nie chciałem jej już widzieć. Jak mogła to zrobić z moim najlepszym przyjacielem!?
-Nie musisz się wyprowadzać- powiedziała stojąc w progu i patrząc na moje poczynania.
-Wiem. Dlatego ty się wyprowadzasz- odpowiedziałem niewzruszony i nie przerywałem pakowania.
-Ale dlaczego niby ja!? Wyrzucisz mnie z dzieckiem pod most!?
-A kto powiedział, że z dzieckiem!? Julka zamieszka ze mną!
-Nie oddam ci jej!- krzyknęła.
-A ja nie oddam jej Marco!- krzyknąłem.- Lepiej żeby mieszkała ze mną, niż z tym idiotą i matką dziwką!- chyba trochę się zapędziłem, bo poczułem uderzenie w twarz.- Ja... Nie o to mi chodziło, nie chciałem tego powiedzieć, Ania- złapałem ją za nadgarstki i spojrzałem w oczy.
-Zostaw mnie! I wynoś się nie chcę cię więcej widzieć na oczy!
Patrzyłem jak Ania ze łzami w oczach wybiega z pokoju. Zachowałem się wobec niej jak dupek. Ostatnio często zdarza mi się ranić osoby, na których mi tak cholernie zależy. Westchnąłem. Wypakowałem rzeczy Ani z walizki i wpakowałem moje.
Schodząc spojrzałem jeszcze na Anię, która siedziała na kanapie i patrzyła w ścianę.
-A więc to koniec?- spytałem wypranym z emocji głosem.
-A jak myślisz?- odpowiedziała takim samym tonem.
-Będziesz z nim?
-To już chyba nie powinno cię obchodzić!- warknęła.
Wyszedłem z domu zostawiając ją tam samą. Nie wiedziałem dokąd mam się udać. Nie chciałem być w hotelu, nie chciałem być sam, musiałem z kimś pogadać, wyżalić się. Mógłbym też pojechać obić Reusowi mordę, ale nie mam na to na razie siły. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Wsiadłem do samochodu i pojechałem do dobrze znanego mi bloku. A jeszcze pół godziny temu odwoziłem tu Mario i bałem się, czy Ania będzie na mnie czekać.
Drzwi otworzył mi Gotze, ubrany do połowy. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
-Lewy? Co ty tu robisz? I czemu masz minę jakby ktoś umarł?- obsypywał mnie pytaniami.
Wtedy nie wytrzymałem. Przytuliłem się do niego. Chyba pierwszy raz w życiu, nie w ten sposób z boiska, czy po przyjacielsku. Po prostu przytuliłem go, bo kogoś potrzebowałem.
____________________________________________
No to łapcie nowy rozdział ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam na to zupełnie czasu. Rozdział napisany z gorączką, więc przepraszam za wszelkie głupoty, które tu wypisywałam! :D Nowy rozdział pojawi się w sobotę, o ile zdążę go napisać, ale myślę że tak, bo przynajmniej na tydzień będę miała wolne od szkoły! xD
Martwi mnie mała ilość komentarzy, ale rozumiem Was. Szkoła, te sprawy, poza tym, ja strasznie przynudzam ;_; :)
Pozdrawiam Was kochane ;***
Obudziłam się w szpitalu. To była pierwsza noc spędzona tutaj. Wszystko było tak przytłaczająco białe i sterylne. Ściany z białych kafelków, białe kafelki na podłodze, biały sufit, biała pościel... Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że koło mojego łóżka siedzi Mario.
-Co ty tu tak wcześnie robisz?- spytała, ale uśmiechnęłam się do niego promiennie. Miło było go zobaczyć. Tym bardziej, że już niedługo pewnie nie będziemy się tak często widywać.
-Mówiłem, że cię odwiedzę- odparł i wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu.
-A tak na serio?- uniosłam brwi.
-Chciałem, żeby nie było Lewego. Ja już dzisiaj wracam i chciałem się z tobą pożegnać- powiedział i spojrzał mi w oczy.
Uświadomiłam sobie, że to może być ostatni raz, kiedy go widzę.
-Jeśli cokolwiek mi się stanie, to chcę, żebyś wiedział- zaczęłam.- Przepraszam cię za wszystko. Za to, że dawałam ci złudne nadzieje, że mimo tego, że wiedziałam co do mnie czujesz, na twoich oczach przystawiałam się do Lewego, a potem używałam cię jak poduszki do wytarcia łez...
-Na tym polega przyjaźń- szepnął i uśmiechnął się ciepło.- Będziesz miała jeszcze wiele okazji, żeby mi to powiedzieć. Wyzdrowiejesz. Musisz w to uwierzyć, bo bez tego cała medycyna będzie bezradna- dotknął mojego policzka.
-Wierzę w to- odwzajemniłam uśmiech.- I Mario... Miałabym do ciebie jeszcze prośbę...
-Co tylko zechcesz!
-Wracasz samochodem czy samolotem?
-Samolotem, a co?- spytał zdezorientowany.
-To wrócisz z Lewym. Zaciągnij go do tego Dortmundu, bo Ania nie jest zadowolona z tego, że on tu jest.
-Postaram się- odparł z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem i wyszedł. Kurczę, będę za nim cholernie tęsknić. Powinnam być lepiej nastawiona, ale może tak ma być. Nic innego nie robię, tylko ranię ludzi i niszczę im życie. Może mi się to należy?
Podczas, gdy rozmyślałam, do mojej sali wszedł Robert z szerokim uśmiechem. Te ich uśmiechy są już dość męczące.
-Hej młoda- rzucił i usiadł na moim łóżku, o mało nie miażdżąc mi nogi.
-Hej stary- przedrzeźniałam go.
-Mam złe wieści- posmutniał.
-Jakie?
-Jadę do Dortmundu, będziesz musiała zostać sama. Ale wrócę, zanim się obejrzysz, obiecuję!- dodał.
-Nie musisz się spieszyć- powiedziałam.
-Już chcesz się mnie pozbyć?- zapytał i zrobił smutną minkę.
-No tak, a co ty sobie myślałeś?- musiałam pożałować tego pytania. Robert zaczął mnie łaskotać, a nigdy tego nienawidziłam. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy krzyczeć, czy robić to jednocześnie. W efekcie dławiłam się tylko śmiechem, bo nie chciałam, żeby pielęgniarki się zbiegły.- Dobrze, wracaj jak najszybciej!
-Będziesz tęsknić?- spytał. Wolałam już mu się nie narażać.
-No oczywiście, będę usychać z tęsknoty- odparłam i znowu wybuchłam śmiechem.
W pewnym momencie Robert spojrzał na zegarek i już wiedziałam, co oznaczał grymas na jego twarzy.
-Musisz już iść?- mój głos był cichy i smutny.
-Tak...
-Słuchaj, jeśli mielibyśmy się już nie spotkać, to chcę, żebyś wiedział, że...- zaczęłam.
-Przestań! Spotkamy się, nie wolno ci myśleć inaczej!
-Tak, ale...
-Żadne "ale"! Mario mówił, że świrujesz... Słuchaj, wszystko będzie dobrze, hm?
-Ale ja tylko chciałam ci powiedzieć, że...!
-Powiesz mi jak wyzdrowiejesz- przerwał mi. Miałam ochotę mu coś zrobić.- To będzie taka twoja motywacja- uśmiechnął się.
-Wiesz, że mnie wkurzasz?- spytałam z udawaną pretensją w głosie. Uśmiechnął się i kiwnął głową, po czym mocno pocałował mnie w usta i wyszedł.
Zostałam tu sama. Lewy namącił mi w głowie. Ten pocałunek był niepotrzebny. Nie jesteśmy razem, więc niech przestanie się tak zachowywać!
Chciałam mu powiedzieć, że go kocham. Niestety nie było mi dane to zrobić. W sumie, może to i lepiej. Jeśli nie... Nie spotkamy się już więcej, to po co ma wiedzieć, że coś do niego czułam?
Tak strasznie chciałabym z nim być. Ale jestem w sytuacji bez wyjścia. Ania jest świetną żoną. Gdyby chociaż ona coś zrobiła i Robert miałby pretekst, żeby ją zostawić, a tak? Poza tym Julka.
Postanowiłam. Jeśli wyzdrowieję, podziękuję Lewemu i usunę się z jego życia raz na zawsze. Wyjadę do Polski. Oczywiście nie zachowam się tak jak wcześniej, powiem mu, gdzie jadę. Tak będzie lepiej dla nas obojga. On ma swoje życie, ja... No ja nie mam życia osobistego. Ale im szybciej zapomnę o nim, tym szybciej będzie szansa, że kogoś pokocham. Kogoś, z kim będę mogła być.
[Robert]
Przez całą drogę myślałem o niej. Ignorowałem Mario, który najpierw próbował zacząć rozmowę, ale kiedy zrozumiał, że mu się nie uda, założył słuchawki i teraz kiwa się w rytm muzyki z jednej na drugą, raz po raz coś śpiewając. Trochę mnie to denerwowało i nie pozwalało skupić się na drodze.
-Ej Lewy...- powiedział Gotze zdejmując słuchawki.
-Hm?- spojrzałem na niego pytająco.
-Ona wyzdrowieje?- zapytał naiwnie jak dziecko. Oczekiwał odpowiedzi :tak lub nie. A skąd ja mogę to wiedzieć?
-Tak, wyzdrowieje- uśmiechnąłem się. Jego wzrok był tak smutny, że musiałem mu to powiedzieć. Mario czasami zachowuje się jak dziecko. Trudno za nim nadążyć. Raz totalny dzieciak, a potem walnie jakąś mądrość, nad którą inni musieliby myśleć o wiele dłużej, chociaż pewnie robi to nieświadomie. Wiele razy już mi pomógł. Dobrze, że miałem takiego przyjaciela jak ona, bo z Reusem... No cóż, niby rozmawiamy, śmiejemy się, ale ciągle mamy do siebie jakiś uraz.
Musieliśmy pojechać na stację benzynową. Zatrzymaliśmy się, a ja zaraz po zatankowaniu samochodu zadzwoniłem do Przybylskiej. Mój przyjaciel poszedł kupić coś do jedzenia i do picia, więc miałem kilka minut spokoju.
-Hej Lewusku, co tam?- spytała pogodnym głosem. Aż mnie to zaskoczyło.
-Hej Natalko, dobrze, a u ciebie?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie, kontynuując naszą wymianę uprzejmości.
-Dobrze, tylko nudno tu bez ciebie- odparła.- Gdzie już jesteście?
-Stoimy na stacji gdzieś ze sto kilometrów od Dortmundu. Ale jak ci się nudzi, zawsze mogę wrócić- zaśmiałem się.
-Nie pogardziłabym... Ale nie jest najgorzej, trochę popisałam, a teraz oglądam Glee, bo nie ma nic innego w TV- oznajmiła.- Musisz szybko wrócić, bo jeszcze się w to wciągnę i co wtedy?
-Wrócę jak najszybciej się da... Muszę kończyć, Mario już wraca, pa- powiedziałem. Zaczekałem, aż ona się pożegna, po czym się rozłączyłem.
-Gadałeś z nią?- spytał Gotze, wrzucając powerade'a do samochodu.
Potaknąłem głową.
-A z Anią?
-Czy ty chcesz mnie umoralniać jak Marco?- zapytałem już trochę zirytowany tą sytuacją.
-Nie, po prostu tak pytam... Ona w ogóle wie, że przyjedziesz?
-Zrobię jej niespodziankę- odpowiedziałem.
-A skąd wiesz, że ona będzie na ciebie czekać?- spytał.
To pytanie zbiło mnie z tropu. Jak to, nie będzie czekać? W sumie, dałem jej do zrozumienia, może trochę niechcący, że wybieram Natalię. Nie wiedziałem, co mam myśleć, i czego się spodziewać po powrocie do domu.
Kiedy przekroczyliśmy granice Dortmundu, strasznie się bałem. Nie chciałem tak tego kończyć, nie w ten sposób. Oddaliliśmy się z Anią od siebie, ale nie była mi obojętna. Sam już nie wiedziałem co robić!
Poirytowany tą sytuacją wszedłem do domu, wcześniej zawożąc Mario pod jego blok. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Paliły się światła, więc była w domu. Z drugiej strony, gdzie by miała być?
-Ania, kochanie?- spytałem, kiedy wszedłem do domu.
-W salonie- odkrzyknęła. Poszedłem do pokoju i zobaczyłem, jak siedzi na kanapie z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Co się stało?- usiadłem obok niej i chciałem ją objąć, ale mi na to nie pozwoliła.
-Robert, ja... Muszę ci coś powiedzieć...- zaczęła i patrzyła w podłogę. Z oczu leciały jej łzy. Bałem się tego, co mogę usłyszeć.- Jestem w ciąży- powiedziała w końcu.
-Ale... Aniu to cudownie!- ucieszyłem się i chciałem ją przytulić.
-Nie z tobą.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Zamurowało mnie. Złość mieszała się z upokorzeniem i smutkiem.
-CO!? Ty... Zdradziłaś mnie!?- krzyknąłem z niedowierzaniem.
-Robert...
-Co Robert! Co Robert!? Jak mogłaś mi coś takiego zrobić!?
-Ty też mnie zdradzałeś! I nie udawaj że nie, chociaż raz zachowaj się jak mężczyzna i przyznaj się do tego!
Spuściłem wzrok. Miała rację. Naskakuję na nią, a sam robiłem to samo.
-A powiesz mi przynajmniej z kim jesteś w ciąży?- spytałem cicho. Jej wzrok uciekał gdzieś po pomieszczeniu.- Jestem jeszcze twoim mężem, mogę chyba wiedzieć- dodałem lekko zirytowany.
-Nie chcesz wiedzieć- odparła.
-Może jednak chcę- warknąłem.
-Marco- powiedziała cicho ze łzami w oczach.
-Reus!?- wrzasnąłem.
Pokiwała głową. Zupełnie nie wiedziałem co robić. W jednej chwili straciłem żonę i przyjaciela. Czułem się, jakbym leciał w jakąś przepaść i nie miał się czego złapać. Pobiegłem na górę i zacząłem wrzucać rzeczy Anki do walizki. Nie chciałem jej już widzieć. Jak mogła to zrobić z moim najlepszym przyjacielem!?
-Nie musisz się wyprowadzać- powiedziała stojąc w progu i patrząc na moje poczynania.
-Wiem. Dlatego ty się wyprowadzasz- odpowiedziałem niewzruszony i nie przerywałem pakowania.
-Ale dlaczego niby ja!? Wyrzucisz mnie z dzieckiem pod most!?
-A kto powiedział, że z dzieckiem!? Julka zamieszka ze mną!
-Nie oddam ci jej!- krzyknęła.
-A ja nie oddam jej Marco!- krzyknąłem.- Lepiej żeby mieszkała ze mną, niż z tym idiotą i matką dziwką!- chyba trochę się zapędziłem, bo poczułem uderzenie w twarz.- Ja... Nie o to mi chodziło, nie chciałem tego powiedzieć, Ania- złapałem ją za nadgarstki i spojrzałem w oczy.
-Zostaw mnie! I wynoś się nie chcę cię więcej widzieć na oczy!
Patrzyłem jak Ania ze łzami w oczach wybiega z pokoju. Zachowałem się wobec niej jak dupek. Ostatnio często zdarza mi się ranić osoby, na których mi tak cholernie zależy. Westchnąłem. Wypakowałem rzeczy Ani z walizki i wpakowałem moje.
Schodząc spojrzałem jeszcze na Anię, która siedziała na kanapie i patrzyła w ścianę.
-A więc to koniec?- spytałem wypranym z emocji głosem.
-A jak myślisz?- odpowiedziała takim samym tonem.
-Będziesz z nim?
-To już chyba nie powinno cię obchodzić!- warknęła.
Wyszedłem z domu zostawiając ją tam samą. Nie wiedziałem dokąd mam się udać. Nie chciałem być w hotelu, nie chciałem być sam, musiałem z kimś pogadać, wyżalić się. Mógłbym też pojechać obić Reusowi mordę, ale nie mam na to na razie siły. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Wsiadłem do samochodu i pojechałem do dobrze znanego mi bloku. A jeszcze pół godziny temu odwoziłem tu Mario i bałem się, czy Ania będzie na mnie czekać.
Drzwi otworzył mi Gotze, ubrany do połowy. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
-Lewy? Co ty tu robisz? I czemu masz minę jakby ktoś umarł?- obsypywał mnie pytaniami.
Wtedy nie wytrzymałem. Przytuliłem się do niego. Chyba pierwszy raz w życiu, nie w ten sposób z boiska, czy po przyjacielsku. Po prostu przytuliłem go, bo kogoś potrzebowałem.
____________________________________________
No to łapcie nowy rozdział ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam na to zupełnie czasu. Rozdział napisany z gorączką, więc przepraszam za wszelkie głupoty, które tu wypisywałam! :D Nowy rozdział pojawi się w sobotę, o ile zdążę go napisać, ale myślę że tak, bo przynajmniej na tydzień będę miała wolne od szkoły! xD
Martwi mnie mała ilość komentarzy, ale rozumiem Was. Szkoła, te sprawy, poza tym, ja strasznie przynudzam ;_; :)
Pozdrawiam Was kochane ;***
środa, 4 września 2013
Rozdział 20 "Albo ona, albo ja!"
[Natalia]
Nastał nowy, dzień, z nowymi nadziejami, można powiedzieć. Nie jestem już tak zdołowana, jak wczoraj. Nie mogłam się z tym pogodzić. Za wszelką cenę, chciałam tą myśl wyprzeć. A teraz? Wierzę, że wyzdrowieję. Robert mi obiecał. Może i to naiwne, wierzyć w obietnice kogoś, kto nie zna się nawet na medycynie, ale znajduję w nim oparcie i uwierzyć mu w to, to dla mnie czysta wygoda. Uważam tylko, że to niesprawiedliwe. Dlaczego, to musiało przytrafić się akurat mnie? Przecież nic złego nie zrobiłam.
Chociaż, jakby się bardziej zastanowić, zniszczyłam Robertowi małżeństwo. No bo szczerze, ile ten ich związek od siedmiu boleści może potrwać? Lewandowski mówił mi, że już nic do niej nie czuje. A ona? Też cały czas ma pretensje. Więc jeśliby brać pod uwagę tylko zdanie Lewego, ten związek mógłby nie istnieć. Ale pani Lewandowska na pewno tak łatwo go nie puści. Zresztą nie dziwię jej się, na jej miejscu zrobiłabym to samo. Taki facet jak Robert, to prawdziwy skarb. Szkoda, że się wcześniej nie spotkaliśmy.
Leżałam właśnie na jego ramieniu i rozmyślałam. Wpatrywałam się uważnie w jego twarz. Doszłam do wniosku, że taki widok, mogłabym widywać codziennie rano. Ale niestety, to niemożliwe. Strasznie się wkręciłam w ten mój "związek", który nie istnieje. Za dużo sobie wyobrażam. Lewy na pewno ma mnie tylko za przyjaciółkę, a ja myślę sobie nie wiadomo co.
Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam przez nie. Zimne, marcowe powietrze owiało mi twarz. Obok idealnie odśnieżonego chodniczka, na podwórku Lewego leżały sterty śniegu, tak samo jak na trawie i dachach sąsiednich domów. Biały puch delikatnie padał z nieba, spadając mi na nos.
Przyszło mi do głowy, że być może ostatni raz widzę Dortmund. Nie wiem, czy wrócę z Monachium, czy tam z Hamburga, czy nie wiadomo jeszcze skąd. Kiedy zasnęłam Robert szukał jeszcze w internecie najlepszych klinik w Niemczech. Nie chcę opuszczać Dortmundu. Jeśli i tak mam umrzeć, po co w jakimś obcym mieście? Nie lepiej zostać tu? Tyle pytań i nie ma ich komu zadać, bo Lewy jeszcze śpi...
Poszłam sobie po kawę i znowu wróciłam do okna. Ogród Lewandowskich był tak śliczny, że nie mogłam oderwać wzroku. Pewnie bez śniegu wygląda jeszcze lepiej. Pod płotem rząd wysokich na około półtora metra thuj, równiutkich i zieloniutkich, na środku dróżka, a obok otaczające ją drzewka, uformowane w kształcie kul.
-Matko Boska!- krzyknął Lewy zrywając się z łóżka. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.- Nie, sory, jak cię zobaczyłem przy tym oknie, to pomyślałem, że znowu zrobisz coś głupiego- uśmiechnął się słodko, przymykając jedno oko, z powodu rażącego słońca. Zaśmiałam się. Brunet wstał, podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Jego nagi tors trochę mnie dezorientował, ale spojrzałam w końcu na jego twarz, na której widać było triumfalny uśmiech.
-Nie ciesz się tak- powiedziałam i uderzyłam go lekko w brzuch.- Jakbym ja spędzała trzy godziny dziennie na siłowni, też byś nie mógł oderwać ode mnie wzroku.
-Już nie mogę- odparł i pocałował mnie namiętnie w usta.
-Lewy... Co my robimy?- zapytałam, kiedy przestał. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Myślałem, że po naszej wspólnej nocy, coś się między nami zmieniło- mruknął zawiedziony.
-Nie zmieniło. A wiesz co się nie zmieniło? To, że masz żonę i dziecko- powiedziałam.
-Ale jakoś mojej żony tu nie ma- uśmiechnął się łobuzersko.
-No i tym bardziej robisz jej jeszcze większe świństwo, i ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego ja w tym uczestniczę!- warknęłam i usiadłam na fotelu, na którym wisiały ciuchy Roberta. No tak, porządek jednak nie był u niego tak idealny.
-Ale przecież my... Chcemy tego, to czemu mamy się przed tym bronić?- spytał, gdy usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
-Już ci tłumaczyłam- odparłam znudzona.
-Oj Taluś, Taluś...- westchnął i pocałował mnie mocno w policzek. Zaczęliśmy się śmiać, nie wiadomo z czego.
-To dokąd jedziemy?
-Do Monachium...- oznajmił niezadowolony.
-Co jest złego w Monachium?
-Bayern- odpowiedział. Ta odpowiedź była tak oczywista i banalna, że znowu zaczęłam się śmiać. Jeszcze bardziej rozśmieszała mnie śmiertelnie poważna mina Lewandowskiego.
-Dobra, ja idę pod prysznic...
-Iść z tobą?
-NIE!?- krzyknęłam, ale po jego minie widziałam, że żartuje. Wzięłam więc swoje rzeczy i poszłam do jego łazienki.
Muszę przyznać, że życie dziewczyny piłkarza, musi mieć też swoje dobre strony. Wystarczy spojrzeć na ten dom. Ani jak widać niczego nie brakowało. Łazienka wyłożona kaflami, w kolorze piaskowym, wanna dwuosobowa, ze skórzanymi siedzeniami i hydromasażem, prysznic, tak duży, że zmieściłoby się z pięć osób, a w panelu prysznica wmontowane radio. Dobrze, że ubikacja nie ma jakiegoś siedzenia ze skóry, czy z czegoś takiego. Uśmiechnęłam się do moich dziwnych myśli i położyłam się w wannie, napełnionej ciepłą wodą. Niby planowałam prysznic, ale nie mogłam się oprzeć.
[Robert]
Natalia poszła pod prysznic, więc miałem czas wszystko zaplanować. Do Monachium mamy ponad 600 kilometrów. Samochodem około 6 godzin jazdy, no moim 5. Jestem zmęczony, więc mogę zasnąć za kierownicą. Trzeba będzie podjechać na stację, zatankować i kupić z pięć Red Bulli. Wcześniej pojedzie się do Tali, ona się spakuje i będzie można jechać. Miejsce w klinice ma już załatwione. Wolałbym inne miasto niż akurat Monachium. Kiedy ktoś mnie tam zobaczy plotki o moim transferze ożyją na nowo. Wiem, to strasznie egoistyczne, ale dlaczego to musi być akurat pieprzone Monachium!
Druga sprawa, ile można siedzieć pod prysznicem? Może postanowiła się utopić? Nie no, muszę przestać mieć dziwne myśli i jej zaufać. Każdy może raz popełnić błąd.
Włączyłem laptopa i zastanawiałem się, czy nie napisać na facebooku czegoś w stylu: Jadę do Monachium, ale w celach prywatnych. Tak, tylko jakie ja mogę mieć sprawy prywatne bez Ani? Wolę, żeby spekulowano o moim rzekomym transferze niż o moim życiu.
Usłyszałem chrzęst kluczy w drzwiach. Ania. No to po mnie.
-Hej kochanie- powiedziała wchodząc do domu, ze sztucznym uśmiechem.
-Gdzie Julka?
-Została u mojej mamy, pomyślałam, że powinniśmy pobyć trochę sami, to nam dobrze zrobi, nie uważasz?- spytała i pocałowała mnie w policzek.
-Tak, na pewno, ale... Ja muszę wyjechać na kilka dni- oznajmiłem i czekałem, aż zacznie się wydzierać.
-A dokąd?- zapytała z pretensją i oparła ręce na biodrach. Jej zimne spojrzenie, przenikało mnie całego.
-Emm... Do Monachium?- odparłem niepewnie.
-Czarek cię jednak namówił- westchnęła.
-Nie, nie to nie ma nic wspólnego z Czarkiem, chodzi o...- zacząłem się tłumaczyć, ale w tym momencie z łazienki wyszła Natka, mówiąc coś o tym, że mam zajebistą wannę. Lepszego momentu sobie wybrać nie mogła. Spojrzałem przerażony na Anię, która właśnie wyszła ze łzami w oczach. Popatrzeliśmy na siebie z Natalią.
-Przepraszam- powiedziała.
-To nie twoja wina- odparłem i pobiegłem za Anią. Wsiadała właśnie do samochodu, ale zdążyłem ją zatrzymać. Złapałem ją za rękę, ale ona uderzyła mnie w twarz.
-Wiesz co mnie tylko zastanawia! Że byłam pewna, że zastanę taki widok, byłam na to przygotowana, a jednak to mnie boli!- krzyknęła.
-Kochanie, to nie jest tak jak myślisz... My, między nami do niczego nie doszło, przysięgam!
-To co ona tu robi!?
-Ona jest chora- Ania uniosła brwi.- Na raka- kontynuowałem a moja żona otworzyła usta ze zdumienia.
-Przepraszam, ja... Nie wiedziałam, ale to dalej nie tłumaczy, co ona tutaj robi.
-Załatwiłem jej klinikę w Monachium. Dzisiaj zawiozę ją tam i zostanę na kilka dni.
-A po co masz tam zostawać?
-Nie chce jej zostawiać samej, wiesz, w jakim jest stanie.
-Czyli bardziej obchodzi cię ona niż ratowanie naszego małżeństwa!?
-Ćśśś... Cicho, nie krzycz tak, zaraz się jacyś ludzie zlecą. I przecież tu chodzi o jej życie!
-Myślę, że nie umrze bez ciebie.
-Ona potrzebuje wsparcia.
-Ja też potrzebuję wsparcia!
Wywróciłem oczami i poszedłem w stronę domu.
-Wybieraj! Albo ona, albo ja!- warknęła Anka i poszła za mną, pewna, że wybiorę ją.
-Chodź Tala, jedziemy- powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej lekko. Nawet nie chciałem patrzeć na mine brunetki, która nepweno miałaby ochotę odrąbać mi głowę. Z drugiej strony zastanawiałem się, dlaczego nigdy mnie nie pobiła, przecież trenowała karate. Wziąłem torbę od Przybylskiej i poszliśmy do mojego samochodu.
[Tymczasem w Dortmundzie]:
[Ania]
Nie mogłam uwierzyć, że wybrał tą zdzirę. Widocznie to, że mamy dziecko już nic dla niego nie znaczy. Dlaczego nie mogłam wcześniej się otrząsnąć? Byłam w nim zakochana do bólu, a on widocznie we mnie trochę mniej.
Myślałam, że pod moją nieobecność wszystko sobie przemyślał, ale najwidoczniej dałam mu tylko miejsce do zabaw z tą... Ach.
To wszystko strasznie mnie zdołowało, nawet nie wiem kiedy, zaczęłam płakać. Założyłam płaszcz z powrotem i udałam się pod dobrze znany mi adres. Otworzył mi wysoki blondyn, który uśmiechnął się na mój widok i przytulił.
-Wreszcie wróciłaś!- powiedział zadowolony.- Wchodź- zaprosił mnie gestem ręki do środka. Muszę przyznać, że on zawsze działał na mnie uspokajająco i rozweselająco, dlatego na mojej twarzy gościł już uśmiech.- Coś się stało? Nie miałaś spędzać czasu z Robertem?- wspominając o moim mężu miał smutną minę, co i mnie się udzieliło. Ciężko mi było mówić, a nawet myśleć o tym, że mój Robert mnie po prostu olał.
-Pojechał do Monachium. Z nią- odparłam i oparłam brodę o kolana.
-Ale po co do Monachium?
-Ona jest chora, załatwił jej klinikę, ale nie o to tu chodzi! Ja bym nic nie miała przeciwko, że on chce jej pomóc, ale on chce tam zostać na kilka dni. Powiedziałam mu, że ma wybierać, albo ją, albo mnie... A on wyszedł z nią bez słowa- tłumaczyłam, a przy końcu załamał mi się głos. Wtuliłam się w chłopaka, pozwalając mu się objąć.
-Nie jesteśmy w stosunku do niego fair. Powinniśmy mu o nas powiedzieć- zaczął i wpatrywał się we mnie uważnie swoimi brązowymi oczami.
-Mówiłam ci, że jeszcze nie chcę... Mamy dziecko, chcę jeszcze ratować nasz związek.. Dla niej.
-Ale ja też nie czuję się z tym dobrze, że sypiasz z innym facetem. Ja chcę, żebyś była tylko moja, Aniu- powiedział i ujął moją twarz w dłonie.- Kocham cię. Zajmę się tobą i Julką, a o Roberta się nie martw. On sobie poradzi. Poza tym, to i tak z jego winy to wszystko się stało- pocałował mnie w policzek.
Pewnie, chciałam z nim być. Ale nie mogłam się przyznać Robertowi. Nie chcę mu pokazać, że ja też nie jestem bez winy. Wolałabym, żeby to on był za wszystko odpowiedzialny, ale niestety, tak się nie da.
-Dobrze, jak wróci to mu powiem, że z nami koniec. Chcę być tylko z tobą- wyznałam i pocałowałam go w usta.
[Robert]
Po pięciogodzinnej jeździe dojechaliśmy do Monachium. Od razu udaliśmy się do kliniki, w której natychmiast zrobiono Natalii badania. Lekarz powiedział, że jest duża szansa, że uda się ją z tego wyleczyć. Ja cały czas tkwiłem w tym przekonaniu. Wierzyłem w to, bo nie wyobrażałem sobie życia bez niej.
Byłem zły na siebie, że tak szybko wzięliśmy z Anką ślub. Wszystko się pokomplikowało. Ale naciski ze strony jej rodziców i mojej mamy to spowodowały. W przeciwnym razie nigdy nie zgodziłbym się na małżeństwo w wieku 22 lat.
Siedziałem przy łóżku Tali, ale wparował lekarz i mnie wyprosił. Usiadłem więc na korytarzu.
-Panie Robercie, nie ma sensu, żeby pan tu siedział. Potrzebne są dodatkowe badania, potrwa to na pewno grubo ponad godzinę- powiedziała pielęgniarka, która właśnie wyszła z sali.
-Jednak zostanę- odparłem ze sztucznym uśmiechem.
-Ale niepotrzebnie będzie pan tu siedział... Pozwiedza pan miasto, w końcu za pół roku będzie pan tu mieszkał, prawda?- spytała cały czas się uśmiechając. Miała taki ton, jakby to było oczywiste.
-Proszę pani, nigdy nie powiedziałem, że chcę grać w Bayernie Monachium i bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi coś insynuuje i spekuluje na mój temat- powiedziałem spokojnym tonem.
-Przepraszam- wymamrotała zmieszana i poszła korytarzem przed siebie.
Może za bardzo się zdenerwowałem. Może. Ale to jest najgorsze, co może być, jak wszyscy wiedzą lepiej od ciebie, co będziesz robił w życiu. Nigdy nie chciałem się przenieść do Bayernu, a wszyscy uznają to za naturalne i oczywiste.
Wyszedłem ze szpitala, żeby trochę ochłonąć. Monachium, to podobno piękne miasto, więc chyba nie zaszkodzi, jak sobie trochę pozwiedzam. Poszedłem do paru sklepów, kupiłem co trzeba, żeby zrobić Natalii niespodziankę i umilić jej czas choroby. Ludzie byli nawet mili, zawsze myślałem, że kibice Bayernu to zarozumiali, zapatrzeni w siebie typowi Niemcy, a tu proszę, "Panie Robercie, jestem pańskim fanem, mogę prosić o zdjęcie". Ale czy Monachijczycy nie powinni mnie nie lubić?
Idąc jedną ze starych, zabytkowych ulic zauważyłem kogoś, kto wydawał mi się znajomy. Niski, w czarnym płaszczu, sięgającym za tyłek i w czarnym fullcapie.
-Mario!? Co ty tu robisz?- zapytałem łapiąc go za ramię. Podskoczył i spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Weź mnie tak nie strasz, już myślałem, że mnie ktoś napadł- westchnął.- A ty co tu robisz?
-Pierwszy spytałem- a, czyli wracamy do przedszkola?
-Przyjechałem... Emmm... W odwiedziny do... Babci- powiedział sam niepewny tego co mówi.
-Twoja babcia nie mieszka w Monachium- zauważyłem.
-No to się przeprowadziła, jeny, Lewy czepiasz się- jęknął.
-Nie, czepiam się, tylko jestem ciekawy co tu robisz.
-To już sobie miasta nie można pozwiedzać?
-To tak samo, jakbyś pojechał do Gelsenkirchen! Zaraz się zacznie, że Gotze chce przejść do Bayernu. Ale w sumie, to dobrze, może przestaną pisać o mnie?- uśmiechnąłem się. Zawsze trzeba szukać pozytywów.
Mario spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się grymas.
-Ej... Nie mam racji, nie? Nie przechodzisz do Mona...
-Nie, nie przechodzę!- warknął, przerywając mi.
-Spokojnie...
-Sory... Ech, a ty po co tutaj jesteś?- spytał, żeby zmienić temat.
-Natalia jest chora, załatwiłem jej tu klinikę- Mario zrobił wielkie oczy.
-Ale jak chora!?
-No na raka, no... Ale wyzdrowieje, rozumiesz, wyzdrowieje!- krzyknąłem, widząc, że do oczu mojego przyjaciela napływają łzy. Kręcił głową powtarzając sobie coś pod nosem, jakby wpadł w trans.
-Musi wyzdrowieć- powiedział, kiedy podniósł na mnie wzrok.- Weź, zaprowadź mnie do niej.
-Okej- westchnąłem i poszliśmy w stronę szpitala.- Patrz, kogo ci przyprowadziłem- powiedziałem wchodząc do sali Natalii, ciągnąc za sobą Gotzego. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech i już po chwili trwali w przyjacielskim uścisku.- Ja was zostawię, mam jeszcze coś do załatwienia i... Nie otwierajcie toreb beze mnie!
[Natalia]
Przytulaliśmy się z Gotze już chyba z dziesięć minut i żadne z nas nic nie mówiło.
-Nie mogę uwierzyć w to co się stało- westchnął Mario, przerywając ciszę.-
-Ja też nie, ale przecież wiem, że wyzdrowieję- odparłam radosnym głosem.- Ale spójrzmy na to z innej strony. Mam płatny urlop na co najmniej trzy miesiące- powiedziałam, jakby to było coś pozytywnego. Ale najgorsze, co mogłabym zrobić to się załamać, więc szukam dobrych stron we wszystkim.
-Zazdroszczę, ja tam urlopu za dużo nie mam- odpowiedział piłkarz i teatralnie się skrzywił. Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ale twoja praca to nie praca. Robisz to, co kochasz i jeszcze ci za to płacą, a ja...
-A ty co kochasz?- zapytał i przyglądał mi się uważnie.
-Od zawsze chciałam pisać. Ale nie artykuły, tylko książki. Od małego potrafiłam wymyślić historię na poczekaniu i to ciekawą. Jak miałam z pięć lat, potrafiłam po prostu usiąść i w piętnaście minut napisać opowiadanie, potem pisałam po kilka miesięcy jedno, ale w końcu wychodziło i kiedy kończyłam moje dzieła byłam taka z siebie dumna...
Chłopak przyglądał mi się z zaciekawieniem i uśmiechał szeroko.
-Przepraszam, pewnie się wygłupiłam- powiedziałam.
-No co ty, to bardzo ciekawe! Wiesz, teraz masz dużo wolnego czasu, mogłabyś spełnić swoje marzenia i coś napisać. Tak na poważnie.
-Myślisz?
-No pewnie- uśmiechnął się krzepiąco i złapał mnie za ramię.
Wtedy do sali wpadł Lewy, nawet nie pytając, czy przeszkadza czy coś. Był dziwnie szczęśliwy.
-Ja już pójdę- powiedział Gotze, przytulił mnie i klepnął Lewego w ramię.- Odwiedzę cię jutro- dodał jeszcze przed wyjściem.
-Gdzie byłeś?- spytałam Roberta niby to od niechcenia.
-Poszedłem do kwiaciarni, kupić kwiaty dla takiej jednej pielęgniarki- odparł i usiadł na moim łóżku.
-Po co?
-A niemiły byłem dla niej, chciałem ją przeprosić- uśmiechnął się, a ja poszłam w jego ślady.- Mam coś dla ciebie- przypomniało mu się i wziął do ręki reklamówki. Zaczął wykładać jakieś jedzenie, owoce, książki, a na końcu wręczył mi... IPad?!
-E... Kupiłeś mi iPada?- zapytałam z pretensją.
-Nie chciałem, żebyś się tu nudziła, masz dostęp do internetu i inne takie- uśmiechnął się niezrażony moim wcześniejszym wybuchem.
-Dziękuję ci, ale... Nie musiałeś- dodałam.
-Wiem, że nie musiałem, ale chciałem- odparł.
Wzięłam do ręki książki i zaczęłam je przeglądać. Żadnej z nich jeszcze nie czytałam, więc Lewandowski dokonał dobrego zakupu. Jedna z nich rzuciła mi się w oczy.
-50 Twarzy Greya!?- zapytałam i zaczęłam się śmiać.
-Podobno dobre, nie wiem o czym to... Wszystkie dziewczyny się tym zachwycają- odpowiedział zawiedziony.
Podałam mu książkę otwartą na byle jakiej stronie, gdzieś na środku. Zaczął czytać i co chwila wybuchał śmiechem. Nagle mina mu zrzedła.
-Co się stało?- spytałam dalej dławiąc się śmiechem.
-Ania to czytała...- odparł patrząc z przerażeniem na książkę. Znowu wybuchliśmy śmiechem.
-Robert ja... Słyszałam kawałek twojej rozmowy z żoną i myślę, że powinieneś wracać do Dortmundu już jutro- powiedziałam, a on zrobił smutną minkę.
-Chcesz się już mnie pozbyć?
-Nie, no coś ty, po prostu martwię się o Twoje małżeństwo...
-Nie masz się o co martwić- uśmiechnął się i objął ramieniem.
Chyba na coraz więcej sobie pozwalał. Kiedyś nie zrobiłby tego tak po prostu. Ale prawda jest taka, że bez niego bym sobie nie poradziła. Robert jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.
-------------------------------------------------------
Tak bardzo przynudzam, przepraszam ;_; To coś na początku, gdzie było dużo opisów, musiałam całe poprawić, bo czasami jak dostaję weny gdzieś o trzeciej w nocy, to mogę takie coś napisać (bo własnie zawsze mam problem, że piszę za dużo dialogów :/), ale wtedy nie zwracam uwagi na zasady ortografii i czasami sama siebie przerażam :(
A tak w ogóle jak tam w szkole? Jakich macie nauczycieli? Haha, jestem w trzeciej gimbazie, miałam czuć się fajnie, ale w sumie jest tak samo jak rok temu xD
No dobra, z okazji rozpoczęcia roku, życzę Wam wszystkim czerwonych pasków i fajnych nauczycieli (zwłaszcza polskiego ;[ )
Pozdrawiam kochannnneeeeee!!!!!!!!!!! <3333
Nastał nowy, dzień, z nowymi nadziejami, można powiedzieć. Nie jestem już tak zdołowana, jak wczoraj. Nie mogłam się z tym pogodzić. Za wszelką cenę, chciałam tą myśl wyprzeć. A teraz? Wierzę, że wyzdrowieję. Robert mi obiecał. Może i to naiwne, wierzyć w obietnice kogoś, kto nie zna się nawet na medycynie, ale znajduję w nim oparcie i uwierzyć mu w to, to dla mnie czysta wygoda. Uważam tylko, że to niesprawiedliwe. Dlaczego, to musiało przytrafić się akurat mnie? Przecież nic złego nie zrobiłam.
Chociaż, jakby się bardziej zastanowić, zniszczyłam Robertowi małżeństwo. No bo szczerze, ile ten ich związek od siedmiu boleści może potrwać? Lewandowski mówił mi, że już nic do niej nie czuje. A ona? Też cały czas ma pretensje. Więc jeśliby brać pod uwagę tylko zdanie Lewego, ten związek mógłby nie istnieć. Ale pani Lewandowska na pewno tak łatwo go nie puści. Zresztą nie dziwię jej się, na jej miejscu zrobiłabym to samo. Taki facet jak Robert, to prawdziwy skarb. Szkoda, że się wcześniej nie spotkaliśmy.
Leżałam właśnie na jego ramieniu i rozmyślałam. Wpatrywałam się uważnie w jego twarz. Doszłam do wniosku, że taki widok, mogłabym widywać codziennie rano. Ale niestety, to niemożliwe. Strasznie się wkręciłam w ten mój "związek", który nie istnieje. Za dużo sobie wyobrażam. Lewy na pewno ma mnie tylko za przyjaciółkę, a ja myślę sobie nie wiadomo co.
Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam przez nie. Zimne, marcowe powietrze owiało mi twarz. Obok idealnie odśnieżonego chodniczka, na podwórku Lewego leżały sterty śniegu, tak samo jak na trawie i dachach sąsiednich domów. Biały puch delikatnie padał z nieba, spadając mi na nos.
Przyszło mi do głowy, że być może ostatni raz widzę Dortmund. Nie wiem, czy wrócę z Monachium, czy tam z Hamburga, czy nie wiadomo jeszcze skąd. Kiedy zasnęłam Robert szukał jeszcze w internecie najlepszych klinik w Niemczech. Nie chcę opuszczać Dortmundu. Jeśli i tak mam umrzeć, po co w jakimś obcym mieście? Nie lepiej zostać tu? Tyle pytań i nie ma ich komu zadać, bo Lewy jeszcze śpi...
Poszłam sobie po kawę i znowu wróciłam do okna. Ogród Lewandowskich był tak śliczny, że nie mogłam oderwać wzroku. Pewnie bez śniegu wygląda jeszcze lepiej. Pod płotem rząd wysokich na około półtora metra thuj, równiutkich i zieloniutkich, na środku dróżka, a obok otaczające ją drzewka, uformowane w kształcie kul.
-Matko Boska!- krzyknął Lewy zrywając się z łóżka. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.- Nie, sory, jak cię zobaczyłem przy tym oknie, to pomyślałem, że znowu zrobisz coś głupiego- uśmiechnął się słodko, przymykając jedno oko, z powodu rażącego słońca. Zaśmiałam się. Brunet wstał, podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Jego nagi tors trochę mnie dezorientował, ale spojrzałam w końcu na jego twarz, na której widać było triumfalny uśmiech.
-Nie ciesz się tak- powiedziałam i uderzyłam go lekko w brzuch.- Jakbym ja spędzała trzy godziny dziennie na siłowni, też byś nie mógł oderwać ode mnie wzroku.
-Już nie mogę- odparł i pocałował mnie namiętnie w usta.
-Lewy... Co my robimy?- zapytałam, kiedy przestał. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Myślałem, że po naszej wspólnej nocy, coś się między nami zmieniło- mruknął zawiedziony.
-Nie zmieniło. A wiesz co się nie zmieniło? To, że masz żonę i dziecko- powiedziałam.
-Ale jakoś mojej żony tu nie ma- uśmiechnął się łobuzersko.
-No i tym bardziej robisz jej jeszcze większe świństwo, i ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego ja w tym uczestniczę!- warknęłam i usiadłam na fotelu, na którym wisiały ciuchy Roberta. No tak, porządek jednak nie był u niego tak idealny.
-Ale przecież my... Chcemy tego, to czemu mamy się przed tym bronić?- spytał, gdy usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
-Już ci tłumaczyłam- odparłam znudzona.
-Oj Taluś, Taluś...- westchnął i pocałował mnie mocno w policzek. Zaczęliśmy się śmiać, nie wiadomo z czego.
-To dokąd jedziemy?
-Do Monachium...- oznajmił niezadowolony.
-Co jest złego w Monachium?
-Bayern- odpowiedział. Ta odpowiedź była tak oczywista i banalna, że znowu zaczęłam się śmiać. Jeszcze bardziej rozśmieszała mnie śmiertelnie poważna mina Lewandowskiego.
-Dobra, ja idę pod prysznic...
-Iść z tobą?
-NIE!?- krzyknęłam, ale po jego minie widziałam, że żartuje. Wzięłam więc swoje rzeczy i poszłam do jego łazienki.
Muszę przyznać, że życie dziewczyny piłkarza, musi mieć też swoje dobre strony. Wystarczy spojrzeć na ten dom. Ani jak widać niczego nie brakowało. Łazienka wyłożona kaflami, w kolorze piaskowym, wanna dwuosobowa, ze skórzanymi siedzeniami i hydromasażem, prysznic, tak duży, że zmieściłoby się z pięć osób, a w panelu prysznica wmontowane radio. Dobrze, że ubikacja nie ma jakiegoś siedzenia ze skóry, czy z czegoś takiego. Uśmiechnęłam się do moich dziwnych myśli i położyłam się w wannie, napełnionej ciepłą wodą. Niby planowałam prysznic, ale nie mogłam się oprzeć.
[Robert]
Natalia poszła pod prysznic, więc miałem czas wszystko zaplanować. Do Monachium mamy ponad 600 kilometrów. Samochodem około 6 godzin jazdy, no moim 5. Jestem zmęczony, więc mogę zasnąć za kierownicą. Trzeba będzie podjechać na stację, zatankować i kupić z pięć Red Bulli. Wcześniej pojedzie się do Tali, ona się spakuje i będzie można jechać. Miejsce w klinice ma już załatwione. Wolałbym inne miasto niż akurat Monachium. Kiedy ktoś mnie tam zobaczy plotki o moim transferze ożyją na nowo. Wiem, to strasznie egoistyczne, ale dlaczego to musi być akurat pieprzone Monachium!
Druga sprawa, ile można siedzieć pod prysznicem? Może postanowiła się utopić? Nie no, muszę przestać mieć dziwne myśli i jej zaufać. Każdy może raz popełnić błąd.
Włączyłem laptopa i zastanawiałem się, czy nie napisać na facebooku czegoś w stylu: Jadę do Monachium, ale w celach prywatnych. Tak, tylko jakie ja mogę mieć sprawy prywatne bez Ani? Wolę, żeby spekulowano o moim rzekomym transferze niż o moim życiu.
Usłyszałem chrzęst kluczy w drzwiach. Ania. No to po mnie.
-Hej kochanie- powiedziała wchodząc do domu, ze sztucznym uśmiechem.
-Gdzie Julka?
-Została u mojej mamy, pomyślałam, że powinniśmy pobyć trochę sami, to nam dobrze zrobi, nie uważasz?- spytała i pocałowała mnie w policzek.
-Tak, na pewno, ale... Ja muszę wyjechać na kilka dni- oznajmiłem i czekałem, aż zacznie się wydzierać.
-A dokąd?- zapytała z pretensją i oparła ręce na biodrach. Jej zimne spojrzenie, przenikało mnie całego.
-Emm... Do Monachium?- odparłem niepewnie.
-Czarek cię jednak namówił- westchnęła.
-Nie, nie to nie ma nic wspólnego z Czarkiem, chodzi o...- zacząłem się tłumaczyć, ale w tym momencie z łazienki wyszła Natka, mówiąc coś o tym, że mam zajebistą wannę. Lepszego momentu sobie wybrać nie mogła. Spojrzałem przerażony na Anię, która właśnie wyszła ze łzami w oczach. Popatrzeliśmy na siebie z Natalią.
-Przepraszam- powiedziała.
-To nie twoja wina- odparłem i pobiegłem za Anią. Wsiadała właśnie do samochodu, ale zdążyłem ją zatrzymać. Złapałem ją za rękę, ale ona uderzyła mnie w twarz.
-Wiesz co mnie tylko zastanawia! Że byłam pewna, że zastanę taki widok, byłam na to przygotowana, a jednak to mnie boli!- krzyknęła.
-Kochanie, to nie jest tak jak myślisz... My, między nami do niczego nie doszło, przysięgam!
-To co ona tu robi!?
-Ona jest chora- Ania uniosła brwi.- Na raka- kontynuowałem a moja żona otworzyła usta ze zdumienia.
-Przepraszam, ja... Nie wiedziałam, ale to dalej nie tłumaczy, co ona tutaj robi.
-Załatwiłem jej klinikę w Monachium. Dzisiaj zawiozę ją tam i zostanę na kilka dni.
-A po co masz tam zostawać?
-Nie chce jej zostawiać samej, wiesz, w jakim jest stanie.
-Czyli bardziej obchodzi cię ona niż ratowanie naszego małżeństwa!?
-Ćśśś... Cicho, nie krzycz tak, zaraz się jacyś ludzie zlecą. I przecież tu chodzi o jej życie!
-Myślę, że nie umrze bez ciebie.
-Ona potrzebuje wsparcia.
-Ja też potrzebuję wsparcia!
Wywróciłem oczami i poszedłem w stronę domu.
-Wybieraj! Albo ona, albo ja!- warknęła Anka i poszła za mną, pewna, że wybiorę ją.
-Chodź Tala, jedziemy- powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej lekko. Nawet nie chciałem patrzeć na mine brunetki, która nepweno miałaby ochotę odrąbać mi głowę. Z drugiej strony zastanawiałem się, dlaczego nigdy mnie nie pobiła, przecież trenowała karate. Wziąłem torbę od Przybylskiej i poszliśmy do mojego samochodu.
[Tymczasem w Dortmundzie]:
[Ania]
Nie mogłam uwierzyć, że wybrał tą zdzirę. Widocznie to, że mamy dziecko już nic dla niego nie znaczy. Dlaczego nie mogłam wcześniej się otrząsnąć? Byłam w nim zakochana do bólu, a on widocznie we mnie trochę mniej.
Myślałam, że pod moją nieobecność wszystko sobie przemyślał, ale najwidoczniej dałam mu tylko miejsce do zabaw z tą... Ach.
To wszystko strasznie mnie zdołowało, nawet nie wiem kiedy, zaczęłam płakać. Założyłam płaszcz z powrotem i udałam się pod dobrze znany mi adres. Otworzył mi wysoki blondyn, który uśmiechnął się na mój widok i przytulił.
-Wreszcie wróciłaś!- powiedział zadowolony.- Wchodź- zaprosił mnie gestem ręki do środka. Muszę przyznać, że on zawsze działał na mnie uspokajająco i rozweselająco, dlatego na mojej twarzy gościł już uśmiech.- Coś się stało? Nie miałaś spędzać czasu z Robertem?- wspominając o moim mężu miał smutną minę, co i mnie się udzieliło. Ciężko mi było mówić, a nawet myśleć o tym, że mój Robert mnie po prostu olał.
-Pojechał do Monachium. Z nią- odparłam i oparłam brodę o kolana.
-Ale po co do Monachium?
-Ona jest chora, załatwił jej klinikę, ale nie o to tu chodzi! Ja bym nic nie miała przeciwko, że on chce jej pomóc, ale on chce tam zostać na kilka dni. Powiedziałam mu, że ma wybierać, albo ją, albo mnie... A on wyszedł z nią bez słowa- tłumaczyłam, a przy końcu załamał mi się głos. Wtuliłam się w chłopaka, pozwalając mu się objąć.
-Nie jesteśmy w stosunku do niego fair. Powinniśmy mu o nas powiedzieć- zaczął i wpatrywał się we mnie uważnie swoimi brązowymi oczami.
-Mówiłam ci, że jeszcze nie chcę... Mamy dziecko, chcę jeszcze ratować nasz związek.. Dla niej.
-Ale ja też nie czuję się z tym dobrze, że sypiasz z innym facetem. Ja chcę, żebyś była tylko moja, Aniu- powiedział i ujął moją twarz w dłonie.- Kocham cię. Zajmę się tobą i Julką, a o Roberta się nie martw. On sobie poradzi. Poza tym, to i tak z jego winy to wszystko się stało- pocałował mnie w policzek.
Pewnie, chciałam z nim być. Ale nie mogłam się przyznać Robertowi. Nie chcę mu pokazać, że ja też nie jestem bez winy. Wolałabym, żeby to on był za wszystko odpowiedzialny, ale niestety, tak się nie da.
-Dobrze, jak wróci to mu powiem, że z nami koniec. Chcę być tylko z tobą- wyznałam i pocałowałam go w usta.
[Robert]
Po pięciogodzinnej jeździe dojechaliśmy do Monachium. Od razu udaliśmy się do kliniki, w której natychmiast zrobiono Natalii badania. Lekarz powiedział, że jest duża szansa, że uda się ją z tego wyleczyć. Ja cały czas tkwiłem w tym przekonaniu. Wierzyłem w to, bo nie wyobrażałem sobie życia bez niej.
Byłem zły na siebie, że tak szybko wzięliśmy z Anką ślub. Wszystko się pokomplikowało. Ale naciski ze strony jej rodziców i mojej mamy to spowodowały. W przeciwnym razie nigdy nie zgodziłbym się na małżeństwo w wieku 22 lat.
Siedziałem przy łóżku Tali, ale wparował lekarz i mnie wyprosił. Usiadłem więc na korytarzu.
-Panie Robercie, nie ma sensu, żeby pan tu siedział. Potrzebne są dodatkowe badania, potrwa to na pewno grubo ponad godzinę- powiedziała pielęgniarka, która właśnie wyszła z sali.
-Jednak zostanę- odparłem ze sztucznym uśmiechem.
-Ale niepotrzebnie będzie pan tu siedział... Pozwiedza pan miasto, w końcu za pół roku będzie pan tu mieszkał, prawda?- spytała cały czas się uśmiechając. Miała taki ton, jakby to było oczywiste.
-Proszę pani, nigdy nie powiedziałem, że chcę grać w Bayernie Monachium i bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi coś insynuuje i spekuluje na mój temat- powiedziałem spokojnym tonem.
-Przepraszam- wymamrotała zmieszana i poszła korytarzem przed siebie.
Może za bardzo się zdenerwowałem. Może. Ale to jest najgorsze, co może być, jak wszyscy wiedzą lepiej od ciebie, co będziesz robił w życiu. Nigdy nie chciałem się przenieść do Bayernu, a wszyscy uznają to za naturalne i oczywiste.
Wyszedłem ze szpitala, żeby trochę ochłonąć. Monachium, to podobno piękne miasto, więc chyba nie zaszkodzi, jak sobie trochę pozwiedzam. Poszedłem do paru sklepów, kupiłem co trzeba, żeby zrobić Natalii niespodziankę i umilić jej czas choroby. Ludzie byli nawet mili, zawsze myślałem, że kibice Bayernu to zarozumiali, zapatrzeni w siebie typowi Niemcy, a tu proszę, "Panie Robercie, jestem pańskim fanem, mogę prosić o zdjęcie". Ale czy Monachijczycy nie powinni mnie nie lubić?
Idąc jedną ze starych, zabytkowych ulic zauważyłem kogoś, kto wydawał mi się znajomy. Niski, w czarnym płaszczu, sięgającym za tyłek i w czarnym fullcapie.
-Mario!? Co ty tu robisz?- zapytałem łapiąc go za ramię. Podskoczył i spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Weź mnie tak nie strasz, już myślałem, że mnie ktoś napadł- westchnął.- A ty co tu robisz?
-Pierwszy spytałem- a, czyli wracamy do przedszkola?
-Przyjechałem... Emmm... W odwiedziny do... Babci- powiedział sam niepewny tego co mówi.
-Twoja babcia nie mieszka w Monachium- zauważyłem.
-No to się przeprowadziła, jeny, Lewy czepiasz się- jęknął.
-Nie, czepiam się, tylko jestem ciekawy co tu robisz.
-To już sobie miasta nie można pozwiedzać?
-To tak samo, jakbyś pojechał do Gelsenkirchen! Zaraz się zacznie, że Gotze chce przejść do Bayernu. Ale w sumie, to dobrze, może przestaną pisać o mnie?- uśmiechnąłem się. Zawsze trzeba szukać pozytywów.
Mario spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się grymas.
-Ej... Nie mam racji, nie? Nie przechodzisz do Mona...
-Nie, nie przechodzę!- warknął, przerywając mi.
-Spokojnie...
-Sory... Ech, a ty po co tutaj jesteś?- spytał, żeby zmienić temat.
-Natalia jest chora, załatwiłem jej tu klinikę- Mario zrobił wielkie oczy.
-Ale jak chora!?
-No na raka, no... Ale wyzdrowieje, rozumiesz, wyzdrowieje!- krzyknąłem, widząc, że do oczu mojego przyjaciela napływają łzy. Kręcił głową powtarzając sobie coś pod nosem, jakby wpadł w trans.
-Musi wyzdrowieć- powiedział, kiedy podniósł na mnie wzrok.- Weź, zaprowadź mnie do niej.
-Okej- westchnąłem i poszliśmy w stronę szpitala.- Patrz, kogo ci przyprowadziłem- powiedziałem wchodząc do sali Natalii, ciągnąc za sobą Gotzego. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech i już po chwili trwali w przyjacielskim uścisku.- Ja was zostawię, mam jeszcze coś do załatwienia i... Nie otwierajcie toreb beze mnie!
[Natalia]
Przytulaliśmy się z Gotze już chyba z dziesięć minut i żadne z nas nic nie mówiło.
-Nie mogę uwierzyć w to co się stało- westchnął Mario, przerywając ciszę.-
-Ja też nie, ale przecież wiem, że wyzdrowieję- odparłam radosnym głosem.- Ale spójrzmy na to z innej strony. Mam płatny urlop na co najmniej trzy miesiące- powiedziałam, jakby to było coś pozytywnego. Ale najgorsze, co mogłabym zrobić to się załamać, więc szukam dobrych stron we wszystkim.
-Zazdroszczę, ja tam urlopu za dużo nie mam- odpowiedział piłkarz i teatralnie się skrzywił. Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ale twoja praca to nie praca. Robisz to, co kochasz i jeszcze ci za to płacą, a ja...
-A ty co kochasz?- zapytał i przyglądał mi się uważnie.
-Od zawsze chciałam pisać. Ale nie artykuły, tylko książki. Od małego potrafiłam wymyślić historię na poczekaniu i to ciekawą. Jak miałam z pięć lat, potrafiłam po prostu usiąść i w piętnaście minut napisać opowiadanie, potem pisałam po kilka miesięcy jedno, ale w końcu wychodziło i kiedy kończyłam moje dzieła byłam taka z siebie dumna...
Chłopak przyglądał mi się z zaciekawieniem i uśmiechał szeroko.
-Przepraszam, pewnie się wygłupiłam- powiedziałam.
-No co ty, to bardzo ciekawe! Wiesz, teraz masz dużo wolnego czasu, mogłabyś spełnić swoje marzenia i coś napisać. Tak na poważnie.
-Myślisz?
-No pewnie- uśmiechnął się krzepiąco i złapał mnie za ramię.
Wtedy do sali wpadł Lewy, nawet nie pytając, czy przeszkadza czy coś. Był dziwnie szczęśliwy.
-Ja już pójdę- powiedział Gotze, przytulił mnie i klepnął Lewego w ramię.- Odwiedzę cię jutro- dodał jeszcze przed wyjściem.
-Gdzie byłeś?- spytałam Roberta niby to od niechcenia.
-Poszedłem do kwiaciarni, kupić kwiaty dla takiej jednej pielęgniarki- odparł i usiadł na moim łóżku.
-Po co?
-A niemiły byłem dla niej, chciałem ją przeprosić- uśmiechnął się, a ja poszłam w jego ślady.- Mam coś dla ciebie- przypomniało mu się i wziął do ręki reklamówki. Zaczął wykładać jakieś jedzenie, owoce, książki, a na końcu wręczył mi... IPad?!
-E... Kupiłeś mi iPada?- zapytałam z pretensją.
-Nie chciałem, żebyś się tu nudziła, masz dostęp do internetu i inne takie- uśmiechnął się niezrażony moim wcześniejszym wybuchem.
-Dziękuję ci, ale... Nie musiałeś- dodałam.
-Wiem, że nie musiałem, ale chciałem- odparł.
Wzięłam do ręki książki i zaczęłam je przeglądać. Żadnej z nich jeszcze nie czytałam, więc Lewandowski dokonał dobrego zakupu. Jedna z nich rzuciła mi się w oczy.
-50 Twarzy Greya!?- zapytałam i zaczęłam się śmiać.
-Podobno dobre, nie wiem o czym to... Wszystkie dziewczyny się tym zachwycają- odpowiedział zawiedziony.
Podałam mu książkę otwartą na byle jakiej stronie, gdzieś na środku. Zaczął czytać i co chwila wybuchał śmiechem. Nagle mina mu zrzedła.
-Co się stało?- spytałam dalej dławiąc się śmiechem.
-Ania to czytała...- odparł patrząc z przerażeniem na książkę. Znowu wybuchliśmy śmiechem.
-Robert ja... Słyszałam kawałek twojej rozmowy z żoną i myślę, że powinieneś wracać do Dortmundu już jutro- powiedziałam, a on zrobił smutną minkę.
-Chcesz się już mnie pozbyć?
-Nie, no coś ty, po prostu martwię się o Twoje małżeństwo...
-Nie masz się o co martwić- uśmiechnął się i objął ramieniem.
Chyba na coraz więcej sobie pozwalał. Kiedyś nie zrobiłby tego tak po prostu. Ale prawda jest taka, że bez niego bym sobie nie poradziła. Robert jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.
-------------------------------------------------------
Tak bardzo przynudzam, przepraszam ;_; To coś na początku, gdzie było dużo opisów, musiałam całe poprawić, bo czasami jak dostaję weny gdzieś o trzeciej w nocy, to mogę takie coś napisać (bo własnie zawsze mam problem, że piszę za dużo dialogów :/), ale wtedy nie zwracam uwagi na zasady ortografii i czasami sama siebie przerażam :(
A tak w ogóle jak tam w szkole? Jakich macie nauczycieli? Haha, jestem w trzeciej gimbazie, miałam czuć się fajnie, ale w sumie jest tak samo jak rok temu xD
No dobra, z okazji rozpoczęcia roku, życzę Wam wszystkim czerwonych pasków i fajnych nauczycieli (zwłaszcza polskiego ;[ )
Pozdrawiam kochannnneeeeee!!!!!!!!!!! <3333
Subskrybuj:
Posty (Atom)