piątek, 31 maja 2013

Rozdział 5 "No to cię dziecko podsumowało..."

 [Robert]
 Obudziłem się przytulając Anię do siebie. Wczoraj spędziliśmy naprawdę miły wieczór... No w końcu trzeba było skorzystać, że małej nie ma. Dzisiaj na szczęście miałem wolne od treningu, ale na nieszczęście z powodu reprezentacji. O 18 mam być na lotnisku i jedziemy do Dublina na mecz z Irlandią... Mecze reprezentacji sprawiają mi coraz mniej przyjemności. Rozumiem, że to honor i w ogóle, ale człowiek się męczy, stara i flaki wypruwa, ale i tak wielcy "eksperci" będą cię obrażać.
 No cóż, życie. Westchnąłem i obróciłem głowę w celu sprawdzenia godziny. Miałem jeszcze 8 godzin czasu. Postanowiłem, że zrobię coś produktywnego, więc wstałem, wziąłem prysznic i zabrałem się za przygotowanie śniadania. Po kilku minutowym poszukiwaniu tacki, wziąłem wszystko i zaniosłem Anii.
 Obudziłem ją delikatnym pocałunkiem w policzek a potem w usta. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się na mój widok. Albo na widok śniadania, jednak ta pierwsza wersja bardziej mi się podoba.
 -Hej kochanie- powiedziała zaspanym głosem.
 -Hej.
 -Zrobiłeś mi śniadanie... Kochany jesteś- przybliżyła się do mnie i złożyła na moim policzku siarczystego całusa. Zrobiła smutną minę.- No i teraz jeszcze trudniej będzie mi cię o coś poprosić...
 -O co?
 -No bo... Julcia jest u Błaszczykowskich, a... Agata chciała iść na zakupy a Kuba miał wyjść z domu, więc... Ktoś by musiał po nią pojechać. A ja nie zdążę i...
 -Ja mam do nich pojechać?- spytałem z niedowierzaniem.
 -Chyba przeżyjesz?
 -Nie jestem pewien- odparłem i skrzyżowałem ręce na piersiach.
 -Ta wasza wojna jest głupia... Powinniście się pogodzić- powiedziała i ziewnęła.
 -Kotku? Czy ja ci na pewno herbaty nasypałem, czy może się pomyliłem?
 Zaśmiała się.
 -Oj no proszę...- jęknęła.
 -Dobra-poddałem się. Zszedłem na dół, założyłem kurtkę i wsiadłem do samochodu. Jechałem prawie pustymi ulicami Dortmundu i patrzyłem jak miasto budzi się do życia. Doszedłem do wniosku, że nie chciałbym go nigdy opuszczać. Przywiązałem się do tego.
 Zanim się obejrzałem byłem już pod domem Błaszczykowskich. Ania i Agata od razu się zaprzyjaźniły, więc wybraliśmy wspólnie dom blisko nich. Pamiętam jak Agata w zaawansowanej ciąży pomagała nam w umeblowaniu domu i innych sprawach organizacyjnych. I jak Kuba był zawsze zły i się o nią martwił. Z resztą nie dziwię się. Kilka miesięcy później rodziła Anka i jeszcze ten incydent ze szpitalem... Takich nerwów jak wtedy to nigdy nie przeżyłem.
 Wysiadłem z samochodu, nie fatygując się żeby zamknąć go na kluczyk. Słońce świeciło mi po oczach, wypominając zapomnienie o okularach.
 Zadzwoniłem do drzwi i czekałem, aż ktoś mi otworzy. W drzwiach stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha Agata.
 -Hej Lewusku- powiedziała zgapiając zdrobnienie od Reusa i Goetzego.
 -Hej kochana... Moje dziecko jest u was, prawda?- spytałem i uśmiechnąłem się do niej.
 -Tak, tak... Kuba!- krzyknęła do męża.- Weź idź po Julcię, bo Robert przyszedł!
 Słyszałem jak Kuba mruczy coś pod nosem, że nie chce mu się wstawać, ale powlókł się na górę.
 -No Lewy to teraz mi się tu spowiadaj... Warto w ogóle było nam dawać Julkę?- spytała blondynka i spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnąłem się i to chyba mówiło samo za siebie, bo spojrzała na mnie usatysfakcjonowana.
 Chwilę później w drzwiach stanął Kuba z moją córką na rękach.
 -Tataaa!- krzyknęła i zaczęła machać rączkami, że chce do mnie na ręce. Przytuliłem ją do siebie a ona zaczęła się śmiać.
 -No to, dzięki za wszystko- powiedziałem do Błaszczykowskich.
 -Lewy- zatrzymała mnie Agata.- Powodzenie na meczu- dodała. Podziękowałem jej uśmiechem i skierowałem się w stronę samochodu. Zapiąłem małą w foteliku i odpaliłem silnik. Popatrzyłem jeszcze na Kubę przytulającego Agatę i uśmiechającego się w moją stronę... Nie to niemożliwe. Przywidziało mi się.
 -Jak było u cioci? Bawiłaś się z Oliwką?- spytałem mojej Julci.
 -Aha! I z wujkieeem... I z ciociąąą....- odpowiedziała.
 -No to fajnie- odpowiedziałem udając entuzjazm. Dlaczego Kubę wszyscy lubią? Nawet moja własna córka mnie zdradziła. Czułem się z tym żałośnie.
 Po około piętnastu minutach dojechaliśmy do domu. Wziąłem małą na ręce i weszliśmy do domu.
 -O jesteście- powiedziała Ania. Wzięła ode mnie Julcię, żebym mógł zdjąć kurtkę i pocałowała córkę w policzek.- Przeżyłeś?- spytała i spojrzała na mnie ironicznie.
 -Jak widać- odparłem z lekkim uśmiechem.- Idę się pakować- oznajmiłem i wszedłem na górę.
 Zacząłem wrzucać wszystko do czarnej walizki; ciuchy, kosmetyki, ręczniki itp. Stałem i zastanawiałem się czy wszystko wziąłem, kiedy do sypialni wbiegła Julka z moją koszulką Borussi Dortmund w rączkach.
 -Tatooo, ale glaj w tej zółtej! Bo w tej białej nie scelas gooli!- powiedziała i zaprezentowała swój prawie bezzębny uśmiech.
 -No to cię dziecko podsumowało- stwierdziła Ania, nie mogąc opanować śmiechu. Pogłaskała Julkę po główce i wzięła ją na ręce. Ja stałem zmieszany machałem sobie nogą.- Oj no nie bierz tego do siebie- powiedziała i wyszła pozwalając mi się w spokoju spakować.
 [30 min. później]
 Ania odwiozła mnie na lotnisko, gdzie czekał już Piszczek. Stał opierając się na walizce i patrzył gdzieś w górę. Był nieobecny tak samo jak ja.
 -Hej- przywitałem się i wybudziłem go z transu.
 -O, cześć Robert- odparł i uścisnął mi dłoń.
 -Co ty taki nieobecny?
 -Nie chce mi się Ewci i Sary zostawiać...- odpowiedział i kwaśno się uśmiechnął.
 -Przecież to tylko cztery dni- pocieszałem go.
 -Aż cztery dni...
 -Ty nie uwierzysz, co mi moja córka powiedziała- zacząłem. Kiwnął głową na znak, żebym kontynuował.- Powiedziała, żebym grał w koszulce BVB, bo w reprezentacji nie strzelam bramek- dokończyłem żałosnym głosem. Piszczek zaczął się śmiać- Nawet moje własne dziecko we mnie nie wierzy- powiedziałem i też zacząłem się śmiać.
 -Biedny- udał zrozumienie i poklepał mnie mnie po ramieniu.
 Gadaliśmy jeszcze chwilę, kiedy przyjechał Kuba, który tłumaczył się, że nie mógł "rozstać się z żoną". Czy tylko ja nie jestem taki rodzinny? Może dlatego, że oni są starzy, a ja nie? Na lotnisku rozdaliśmy jeszcze kilka autografów, pozowaliśmy do zdjęć z fanami i w końcu odlecieliśmy do Dublina. Mam nadzieję, że ten mecz, będzie w końcu sukcesem, dla naszej reprezentacji...
Spałem sobie spokojnie, z głową na szybkie, kiedy poczułem szturchanie w bok. 
 -Wstawaj, już za chwilę lądujemy- poinformował mnie Piszczek. Ziewnąłem i wyjrzałem przez okno. Niebo było strasznie zamglone, dlatego nie było widać prawie żadnego krajobrazu. Spojrzałem na Piszczka i Kubę, którzy oglądali coś na iPadzie co chwila wybuchając śmiechem. Okazało się, że oglądali Igłą Szyte... No dobra, oni mnie przerażają.
 -My też powinniśmy nagrywać takie na zgrupowaniach- rzuciłem.
 -Nom. Wasyl mógłby nagrywać- dodał Kuba.- Tylko wiecie, jaka jest różnica? U nas, przez większość materiału chodzilibyśmy smutni po porażkach, a oni się cieszą po zwycięstwach.
 -Nie wierzysz w nas kapitanie?- spytał Piszczek i zaczął się śmiać. 
 -Nie to, że nie wierzę, po prostu wiem, jacy jesteśmy- odparł. Wyłączył filmik i schował iPada do torby. 
 -Ej, Piszczu, może zaczniemy trenować siatkę? No bo Kubuś to... Przy krótki trochę- zażartowałem. Teoretycznie my też jesteśmy za niscy, ale...
 -Bardzo zabawne. Widzę humor na wysokim poziomie- skomentował Błaszczykowski. 
 -Jak zawsze- skwitował Piszczek i zaczął się śmiać. 
 W końcu wylądowaliśmy. Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu, w którym będzie mieszkać nasza reprezentacja. Naszym oczom ukazał się wysoki budynek, w kolorze jasno żółtym, wyglądał bardziej jak pensjonat, niż jak hotel. Miał bardziej domowy klimat. Przynajmniej z zewnątrz.
 Zapłaciliśmy i wyszliśmy z taksówki. Przed hotelem stali już Ludo Obraniak, Przemek Tytoń i Artur Boruc. Po przywitaniu się ze wszystkimi chciałem odszukać wzrokiem Wojtka, ale nigdzie go nie było.
 Nagle poczułem, że ktoś obejmuje mnie od tyłu i kładzie głowę na moim ramieniu.
 -Cześć Lewusku!- krzyknął mi do ucha jakiś męski głos. Ten najbardziej wkurzający i męczący głos na świecie. 
 -Wojtek!? Pojebało cię!?- krzyknąłem, ale widząc jego rozbawioną minę i wyciągnięte ręce, podszedłem do niego i uścisnąłem go na powitanie. 
 -Ile się nie widzieliśmy?- spytał.
 -Z... trzy, cztery miesiące?
 -Bo wy w ogóle do nas nie przyjeżdżacie z Anią!- powiedział i udał obrażonego.
 -A wy to nie możecie przyjechać do nas?
 -Eeee... Nie- odpowiedział bardzo inteligentnie. Wywróciłem oczami.
 Po około dziesięciu minutach weszliśmy do budynku. W środku wyglądało to o wiele lepiej, niż z zewnątrz. Recepcja była zbudowana z ciemnego drewna i była dosyć spora. Ściany były jasno brązowe, a podłoga wyłożona ciemnozłotymi kaflami. Na środku stały trzy dość duże kanapy z brązowej skóry. Poza tym obok było wejście jeszcze do pokoju telewizyjnego, gdzie była jakaś konsola, pewnie z myślą o nas, a na prawo stołówka. 
 Recepcjonistka, brunetka z brązowymi, kręconymi włosami o imieniu Ailyn, powiedziała nam, że mamy zaczekać na "pana Fornalika". Wszyscy usiedli na kanapach i zdenerwowani czekaliśmy, aż łaskawie zjawi się nasz selekcjoner.
 Usłyszeliśmy stukot butów, co oznaczało, że Fornalik schodzi na dół.
 -Witam panowie- powiedział, kiedy stanął przed nami. Każdy z nas coś mu odpowiedział, ale wyszedł z tego jeden wielki szum. Potem zaczął gadać jakieś motywujące gadki i tłumaczyć tu po co tu jesteśmy, chociaż wszyscy dobrze to wiedzą. 
 Kiedy skończył paplaninę poszliśmy do pokojów. Odpaliliśmy z Wojtkiem laptopa i zadzwoniliśmy na skype do Ani, Sandry, a potem do Goetzego i Reusa. 
 Zaczęło nam się strasznie nudzić i włączyliśmy telewizję. Leciało coś po angielsku, a mnie nie chciało się na tyle wytężać mózgu, żeby rozumieć, więc puszczałem te słowa mimo uszu. Wojtuś natomiast był zafascynowany programem i z tego co wywnioskowałem był to angielski odpowiednik Uwagi, czy Elżbiety Jaworowicz. 
 -A co tam u ciebie w ogóle?- spytałem od niechcenia.- Bronisz w tym Arsenalu?
 -Tsaa... A ty te bramki w Borussi strzelasz?
 -Noom... A co u Sandry?
 -Spoko. A u Ani?
 -Też.
 Po tej interesującej rozmowie siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż w końcu Wojtek wybuchł. Widziałem, że nosił to w sobie od samego początku. Westchnął i uderzył pięścią w łóżko.
 -No bo to wszystko jest niesprawiedliwe!- krzyknął. Spojrzałem na niego pytająco.- No najpierw EURO i czerwona kartka, potem kontuzja, a teraz kiedy wreszcie mogę bronić, przyjeżdża szanowny pan Boruc i zabiera mi moje miejsce! I jeszcze zachowuje się, jakby był jakiś lepszy, bufon jeden!- wyrzucił to z siebie i westchnął z wyraźną ulgą. Spojrzałem na niego ze zrozumieniem. Ja też bym się wkurzył, jakby ktoś zajął moje miejsce w klubie, czy reprezentacji. Poklepałem go po ramieniu i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
 -Te! Nieszczęsny!- krzyknął ktoś z drugiego pokoju.- Przestań gwiazdorzyć i zjedz Snickersa, bo nie jesteś tu najważniejszy! A ściany są tutaj cienkie, więc jak będziesz chciał obrabiać komuś dupę to może ciszej!- okazało się, że był to właśnie Boruc. Wojtek siedział zdezorientowany i patrzył, jak nie mogę wyrobić, że śmiechu. W końcu wybuchłem zaraźliwym śmiechem, więc śmieliśmy się już oboje. 
 Do naszych drzwi zapukali Wasyl, Kuba, Piszczek i Tytoń.
 -Ej, Wojtuś, powiedziałeś, że jakiś alkohol zabrałeś- zaczął Wasy i zrobił minę szczeniaczka. 
 -Pogrzało was? Trener nas zabije- powiedziałem, na co inni zaczęli się śmiać. 
 -Ach ta nieodpowiedzialna młodzież- rzucił od niechcenia Boruc, który właśnie wszedł nonszalanckim krokiem do naszego pokoju. Niektórzy mogliby powiedzieć, że gwiazdorzy, bo się tak zachowuje, ale on po prostu taki był, taka jego natura.- Zgadzam się z Lewym, chociaż nie powiem... Wypiłbym sobie- dokończył i posłał Szczęsnemu szeroki uśmiech.- Ale no fakt, Wojtuś mi nie da- wygiął usta w podkówkę i zaczął się śmiać.
 -Oj nie przesadzaj... Jak wszyscy piją to wszyscy. Wojtuś ci da, co nie Wojtuś?- zapytał Piszczek, największy zwolennik ogólnej zgody w drużynie i zawsze namawiający wszystkich do zgody.
 -Dobra- odparł Szczęsny i wywrócił oczami. Wyciągnął alkohol z walizki, a chłopacy zaczęli się cieszyć i rzucili się na niego, jak babcie w autobusie do wyjścia. Czyli zapowiada się bardzo ciekawy wieczór...
_____________________________________________________

Hej ;) Postanowiłam dzisiaj dodać, z okazji urodzin naszego Reusa <3 Chociaż nie ma go w ogóle w tym rozdziale, ale cóż ;) I mam do Was propozycję, jeśli byłoby pod tym rozdziałem 7 komentarzy, to dodam już w poniedziałek następny :D OK? Pozdrawiam ;*** Dziękuję, za komentarze i że jesteście ze mną :*
A tu macie naszego solenizanta/jubilata <nwmxD> Marcusia ;***



niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 4 "Pieniądze to nie wszystko"

 Robert wrócił do domu cały spocony i zmęczony. Pierwsze o czym marzył to prysznic. Wszedł do łazienki i dobre dziesięć minut stał w letnim strumieniu wody.
 Zrelaksowany i odprężony wyszedł z łazienki. Ubrał się w czyste ciuchy, czyli ciemne dżinsy, czarny t-shirt i granatową koszulę w kratę. W domu zazwyczaj nie dbał o wygląd i zaraz po przyjściu przebierał się w dresy, ewentualnie stare, szerokie i strasznie już niemodne dżinsy, do czasu, kiedy do sieci nie wyciekły jego zdjęcia zrobione nie wiadomo jakim cudem, przedstawiające jego siedzącego na kanapie, chodzącego po domu, itp.
 Zszedł, a raczej zbiegł po schodach i zaległ na kanapie.
 -O już jesteś?- spytała Ania zaskoczona.
 -Już? Trening trwał trzy godziny- powiedział z przerażeniem brunet. Dziewczyna usiadła koło niego, a on ją przytulił i pocałował w policzek.
 -Czyli jesteś bardzo zmęczony?- zrobiła smutną minkę i westchnęła. Robert przyglądał się jej, kiedy z obojętną miną jeździła mu ręką po koszulce, w górę i w dół...
 -No wiesz...- zaczął i dotknął dłonią jej policzka.- Aż tak bardzo to nie- mruknął jej do ucha i przyciągnął do siebie. Zaczęli się namiętnie całować, idąc na górę do sypialni. Lewandowski trzymał Anię na rękach, kiedy przekroczyli próg sypialni coś mu się przypomniało.- A gdzie Julka?
 -U Agaty- odparła Ania i chciała go dalej całować, ale on się odsunął.- Co jest?- zapytała zirytowana.
 -U Błaszczykowskich? Serio? U KUBY!?
 -Kotek... Agata jest moją przyjaciółką i nią będzie niezależnie od tego, czy lubisz Kubę czy nie! Chciałam, żebyśmy spędzili razem trochę czasu, w spokoju, a ty jak zwykle musisz odstawiać sceny!
 -Ja!? Ja odstawiam sceny!?
 -Nie, ja! Ta wasza kłótnia jest bezsensowna! Weźcie się w końcu pogódźcie!
 -A w życiu- burknął. Nałożył na siebie koszulę i wyszedł z pokoju.
 Był zły i od razu chciał jechać po Julcię. Nie no, do Agaty to on nic nie ma, nawet ją lubi, ale jej męża... Grr...
 Ale kiedy dalej nad tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że to może nie był taki zły pomysł, z tą Agatą... Mają cały dom dla siebie i nikt im nie przeszkodzi. Chyba, że jakiś samobójca, na przykład jakiś kolega Lewego będzie coś chciał.
 Rozmyślanie było bez sensu, bo przecież Ania się obraziła. Trudny charakter, to ona miała. Ale Robert w takiej niej się zakochał, więc wiedział, na co się pisze. Teraz siedział na schodach i myślał, co by zrobić, żeby ją jakoś przeprosić.
 Lewandowska zawsze narzekała, że wszystko musi robić sama. Zakupy, sprzątanie... To drugie byłoby za bardzo męczące, ale wizja wybycia z domu chociaż na pół godziny była dla niego bardzo kusząca.
 Wyszedł z domu, w progu krzycząc, że wychodzi, ale nie doczekał się odpowiedzi. Wsiadł do samochodu i pojechał do pierwszego lepszego supermarketu. Szedł własnie między regałami wybierając kaszki, zupki, soczki i inne duperele dla dzieci, kiedy poczuł, że kogoś "przejechał" wózkiem.
 -Kurwa naucz się chodzić kretynie- warknęła jakaś dziewczyna po polsku, pewnie myśląc, że Robert jej nie zrozumie. Zaczęła się podnosić i pakować z powrotem zakupy do koszyka.
 -Przepraszam, nie zauważyłem- powiedział Lewy trochę bezczelnie, mówiąc specjalnie po polsku.
 Dziewczyna spojrzała na niego speszona i czerwona jak burak. Nie dość, że wyzwała Polaka, to jeszcze piłkarza, o którym gada cały świat... W tym momencie chciałaby się zapaść pod ziemię.
 -Przepraszam, nie myślałam, że pan...- zaczęła się jąkać. Robert zaczął się jej przyglądać bo wydawało jej się, że gdzieś już ją widział. Te blond włosy, okalające twarz o nieskazitelnej, jasnej cerze, te niebieskie oczy, których nie da się zapomnieć... Tak, to przecież ta dziewczyna Goetzego!
 -Nic się nie stało- odparł Lewandowski i zaczął się przyjaźnie śmiać.- Robert jestem- przedstawił się i wyciągnął do niej rękę.
 -Wiem. Natalia- powiedziała i odwzajemniła uścisk.- I jeszcze raz cię przepraszam, głupio wyszło.
 -Nie no co ty...
 -Nie, ale naprawdę...
 -Będziemy tu tak stać i się kłócić, kto kogo ma przeprosić?- spytał Lewy i oboje wybuchli śmiechem.
 Poszli do kasy, Robert stał już pod ścianą z siatkami i czekał na Natalię. Telefon zaczął wibrować mu w kieszeni. Na wyświetlaczu był numer Ani. Westchnął i odebrał.
 -Tak, kochanie?
 -Gdzie ty jesteś?
 -Mówiłem, że wychodzę, w sklepie.
 -Tak z własnej woli? Zaskakujesz mnie.
 -Ja siebie też.
 -Dobra, za ile będziesz?
 -Pół godziny?
 -Ok, buziaki, pa.
 Brunet rozłączył się i stał dalej nonszalancko oparty o ścianę. W tej dziewczynie było coś takiego, że w ogóle nie chciało mu się wracać do domu, wolał tu siedzieć i rozmawiać z nią, chociaż zna ją od pięciu minut.
 Przerwał rozmyślania, bo zobaczył, że dziewczyna szuka czegoś w torebce z przerażoną miną. Podszedł do niej i spytał o co chodzi.
 -Nie mam portfela... Boże jaka ze mnie ciota, zgubiłam portfel!- mówiła jak nakręcona.
 -Nic się nie stało, ja zapłacę- odparł i zaczął wyciągając pieniądze nawet nie czekając na jej zgodę.
 -Nie no co ty!
 -Oj, błagam cię, to mi nie robi różnicy.
 -Oddam ci te pieniądze- powiedziała zaraz po wyjściu ze sklepu.
 -Tak tak- odparł, chociaż oboje wiedzieli, że tak się nie stanie i Lewy nie przyjmie tych pieniędzy.
 -No, to zostaje mi jedynie ci podziękować- obdarowała go szerokim uśmiechem.
 "Taki uśmiech to już jest najlepsze podziękowanie"- myślał Robert, ale się otrząsnął.
 -Nie ma sprawy. Podwieźć cię?- zapytał.
 -Ale... Nie chcę ci robić kłopotu...
 -Ile jeszcze razy mam ci mówić, że nie robisz mi kłopotu?
 Westchnęła, ale się uśmiechnęła i poszła z piłkarzem na parking.
 Lewandowski patrzył na blondynkę, a gdy ta go na tym przyłapywała, peszył się jak nastolatek i spoglądał w asfalt. Gdyby ktoś patrzył na ta sytuację z boku, mogłoby się to wydawać śmieszne.
 -Tato, patrz!- krzyknął jakiś chłopiec. Robert i Natalia spojrzeli na siebie, a potem w kierunku dziecka. Jak się można było domyślić, to obecność Lewandowskiego wywołało euforię u chłopca.- Mogę prosić o autograf?- spytał.
 -Pewnie- odparł Robert. Podpisał mu się i pogłaskał go po głowie.
 -Jest pan dla niego wzorem do naśladowania- powiedział jego ojciec.
 -Miło mi to słyszeć.
 -Ja tez kiedyś będę grał w piłkę!- powiedział mały i wszyscy zaczęli się śmiać.
 -Jesteś wzorem dla dzieciaków- zaczęła Natalia, kiedy chłopiec z ojcem odeszli.
 -Tak... Aż łezka się w oku kręci. Czasami mam dość tej sławy, tego wszystkiego, tych fanek, które nawet nie wiedzą w jakim gram klubie a twierdzą, że mnie kochają... Ale dla takich chwil, kiedy jakiś mały chłopiec, powie ci, że jesteś dla niego wzorem, to się cieszę z tego kim jestem.
 Dziewczyna popatrzyła na niego i się tylko uśmiechnęła.
 Wsiedli do samochodu i przez chwilę jechali w ciszy. Robert próbował wymyślić jakiś temat do rozmów, jednak jedynym tematem jaki mu się nasuwał była piłka nożna... Ach ci ograniczeni umysłowo piłkarze.
 -Lubisz piłkę nożną?- spytał w końcu.
 -Miałam nadzieję, że o to nie spytasz...- skrzywiła się.- Nie za bardzo. Wolę siatkówkę.
 -A kibicujesz jakiejś konkretnej drużynie?
 -Asecco Resovii- odpowiedziała.- Mogę cię o coś spytać?
 -Pewnie.
 -Bo cały czas mówią o tym twoim rzekomym transferze... Po co chcesz odchodzić jeśli cię tu kochają? Chodzi tylko o pieniądze?
 -Jak by to było takie proste...- westchnął.- Chciałbym zostać. Pewnie, tylko to nie ode mnie zależy.
 -A od kogo?- spytała zdziwiona.
 -No wiesz, mam menadżerów, oni wiedzą lepiej co dla mnie dobre...- powiedział ironicznie.
 -Ale to ty podejmujesz ostateczne decyzje.
 Robert nic nie odpowiedział tylko się zaśmiał.
 Chłopak zatrzymał się pod blokiem Goetzego i Natalii. Pożegnali się i dziewczyna wyszła z samochodu.
  [Robert]:
 Wróciłem do domu cały czas myśląc o tym, co powiedziała mi Natalia. Niby to logiczne, że to ja powinienem podejmować decyzje, a tak nie jest. Czarek zawsze mnie przekonuje, że chce dla mnie dobrze, ale nie wiadomo czy to prawda.
 Siedziałem w kuchni z kubkiem czarnej kawy w rękach i zamyślony patrzyłem na widok za oknem. Za pięknego to my widoku nie mieliśmy, wydać było tylko dwumetrowy żywopłot.
 -Czemu mi nie powiedziałeś, że wróciłeś?- spytała Ania wchodząc do kuchni i opierając się o ścianę.
 -Myślałem, że słyszałaś- odparłem cicho.
 -Dalej nie wierzę, że z własnej woli poszedłeś na zakupy. Coś w ciebie wstąpiło?
 -Można tak powiedzieć.
 -Ej- jęknęła i usiadła mi na kolanach.- Co się stało?
 -A ty byś chciała, żebym został w Borussi? Tylko szczerze- powiedziałem patrząc jej w oczy.
 -No... To zależy od ciebie, przecież to ty masz robić karierę- odpowiedziała wypominając mi po raz setny, że dla małej zostawiła swoją karierę i zajęła się domem.
 -Ale po co? Mamy tu przyjaciół i chyba podoba ci się w Dortmundzie. Nie?
 -Podoba, ale kiedyś chciałeś grać w lidze angielskiej.
 -Kiedyś tak, ale przywiązałem się do klubu i tego miasta.
 Ania się uśmiechnęła i pocałowała mnie w policzek.
 -Mnie też się tu podoba- oznajmiła.- A co ci się nagle na przemyślenia zebrało?- spytała rozbawiona.
 -Sam nie wiem. Tak jakoś.
 [Natalia]
 Wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dopiero co go poznałam, a już zdążył zapłacić za moje zakupy, podwieźć mnie do domu i wysłuchiwać moich kazań. I że jeszcze nie miał mnie dość. A może miał, tylko chciał być kulturalny.
 Jednak było w nim coś takiego, że czułam się, jakbym go znała od zawsze. Był inny od reszty piłkarzy. Nie odbiło mu, a w jego oczach i uśmiechu widać, że nic nie udaje, że po prostu jest sobą.
 Czekałam sobie na Vanessę i oglądałam jakąś powtórkę meczu BVB. Jakoś tak mnie natchnęło. Sama się sobie dziwię. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam mojej przyjaciółce i przytuliłam ją w drzwiach.
 -Hej, Nati... Co tobie?- spytała zaskoczona i zaczęła się śmiać.
 -Mi? A nic, po prostu cieszę się, że cię widzę...- chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zobaczyłam, że Ness patrzy się ze zdziwieniem w ekran mojego telewizora.
 -Nie no... Powtórzę jeszcze raz... Co tobie!?- teraz to już prawie krzyknęła. Wybuchłam śmiechem, w sumie sama nie wiedziałam dlaczego.- Głupawka? Serio? No błagam cię...- jęknęła.
 -A... Tak jakoś patrzyłam kanały i... No zostawiłam, to wiesz, tak z myślą o tobie...
 -Z myślą o mnie oglądasz jak Borussia gromi mój Bayern?- zapytała i spojrzała na mnie spod przymrórzonych powiek.
 -To Bayern? Eee... No tak...- zaczęłam się śmiać i uciekłam kilka metrów, bo za takie pytanie Vanessa byłaby gotowa mnie zabić.
 -No dobra, dobra. A teraz powiedz mi, czemu taka zadowolona jesteś? Niech zgadnę... Zakochałaś się!- pisnęła, złapała mnie za rękę i zaczęła podskakiwać.
 -Mała, ja mam chłopaka...- odburknęłam.
 -Aj tam ten twój chłopak, ty go widzisz raz na rok!- wywróciła oczami i opadła na fotel.
 -No ale to tylko na teraz...
 -Aha. A teraz powiedz mi o kim myślisz, że się tak cieszysz?- nie dawała za wygraną.
 -Oj o nikim...- jęknęłam. Spojrzałam na telewizor i Robert właśnie strzelił trzeciego gola. Uśmiechnęłam się szeroko.
 -Ty... Błagam cię, tylko nie ten żałosny piłkarzyna no!- krzyknęła Ness i zaczęła mną potrząsać.
 -Przecież jeszcze wczoraj mówiłaś...
 -No mówiłam, że nie jest najgorszy, ale no on z Borussi jest! To zło!
 -Ty sama jesteś zło. A poza tym nie zakochałam się w Lewym, Prawym ani żadnym innym! Kocham Rafała i nikogo więcej!- Van wygięła usta w podkówkę.- No i jeszcze ciebie- dodałam i obie zaczęłyśmy się śmiać.

[Robert]
 -Ale jak kto: Nie chcesz odchodzić z Borussi!?- Kucharski truł mi głowę już z pół godziny. W sumie sam jestem sobie winien. Zadzwoniłem po niego, żeby zaplanować przyszłość razem z moim menadżerem, albo raczej postawić przed faktem dokonanym.
 -No nie chcę. Mi się tu podoba.
 -No tak, mi też się podoba, piękne miasto!- zironizował.
 -Ale nie chodzi mi o miasto. Chcę zostać w BVB.- powtórzyłem po raz setny.
 -Ale tutaj nikt nie traktuje cię poważnie, zarabiasz prawie najmniej a to tylko dlatego, że jesteś Polakiem. Jakbyś odszedł do Manchesteru, albo Bayernu...
 -To bym siedział tylko na ławce, a tu przynajmniej coś znaczę. A mi moja pensja wystarcza!
 Kucharski ukrył twarz w dłoniach i powiedział pod nosem coś, co pewnie miało mnie obrazić. Lekko mówiąc był zażenowany moją decyzją.
 -Czemu ty nie słuchasz co się do ciebie mówi Robert!?- wycedził.
 -Nie mogę ich tak zostawić- powiedziałem cicho patrząc w ścianę.
 -Kogo!?- krzyknął. Biedny Czarek zaraz mu serce wysiądzie.
 -Wszystkich! Przecież... Przecież kto będzie za mnie?
 -A precyzyjniej?
 -No chyba nie Julian! On jest zajebisty, ale...
 -Już rozumiem. Ale tym bardziej powinni ci więcej płacić, bo jesteś niezastąpiony.
 -Pieniądze to nie wszystko- burknąłem. Wzniósł oczy ku niebu i chyba na mnie przeklinał. Znowu.- Czarek weź się nie bulwersuj- powiedziałem i poklepałem go po ramieniu. Spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić.- Dobra, umówmy się tak. Jeśli Borussia latem sprowadzi nowego napastnika i on będzie dobry... To odejdę w okienku zimowym. Może być?
 -No może- odparł niechętnie.
 -No widzisz. Jaki ja jestem wyrozumiały- powiedziałem i zacząłem się śmiać. Kucharski znowu pokiwał głową i wyszedł nie żegnając się z Anią, która właśnie weszła do salonu.
 -Ej no kultury może trochę- powiedziała Ania, ale mój ukochany Czarek już jej raczej nie usłyszał. Usiadła koło mnie na fotelu.- I co ustaliliście?- spytała i objęła mnie za szyję.
 -Powiedziałem mu, że odejdę zimą, ale... Wątpię w to- odparłem i uśmiechnąłem się.

___________________________________________________
Hej ;/ Myślałam, że będę się rozpisywać o tym jak bardzo się cieszę z wygranej, ale... No cóż. Graliśmy świetną pierwszą połowę, ale w drugiej coś się popsuło. Wielki szacunek należy się Romkowi, świetnie bronił, Piszczusiowi, który pomimo kontuzji świetnie grał, Ilkayowi, który strzelił dla nas karnego, bo mało który wytrzymałby taką presję i Nevenowi, za tą obronę ;)
Liczę na komentarze pod rozdziałem kochani ;) Pozdrawiam.
A tu macie Mario, którego niestety nie zobaczymy już w BVB ;"(

czwartek, 23 maja 2013

Rozdział 3 "Zakochany Gotze jest nie do zniesienia..."


 Lewandowski obudził się szukając obok siebie Ani. Miejsce obok niego było puste. Zdziwiony otworzył jedno oko i spojrzał na zegarek, który wskazywał 7.20...
 Zerwał się na równe nogi i zbiegł ze schodów, prawie z nich spadając. Na szczęście w porę złapał się poręczy.
 -Matko, co tak biegasz od rana, przestraszyłam się- powiedziała z lekkim wyrzutem Ania, ale się uśmiechała. Lewy podszedł do brunetki i pocałował ją na powitanie w policzek.
 -Hej kochanie- odparł pogodnym tonem.
 -Boli cię głowa po wczoraj?- zapytała.
 -Nie aż tak bardzo- odpowiedział.- A tak w ogóle to co jest na śniadanie?- spytał.
 -Nie zdążysz zjeść- powiedziała Ania i pokazała mu język.- Nie no żartuję, zaraz coś dostaniesz.
 Brunetka poszła do kuchni a Lewy po namyśle poszedł do sypialni, by się ubrać, a potem pod prysznic. Schodząc na dół zajrzał do kuchni, gdzie jego żona przygotowywała śniadanie. Objął ją od tyłu i położył głowę na ramieniu.
 -Ach.. Co ty robisz?- spytała śmiejąc się, kiedy zaczął ją całować po szyi.
 -Ja...? A tak sobie pomyślałem, że może dzisiaj odpuszczę sobie trening?
 Przeniósł usta na jej policzek, a potem odnalazł jej wargi i zamknął w namiętnym pocałunku.
  -Ale... Klopp cię zabije, zwłaszcza po tym jak was wczoraj zobaczył- jęknęła.
 Robert odsunął się zdezorientowany.
 -Ale... Nie mówiłem ci wczoraj o Kloppie...- zaczął niepewnie.
 -Wiem, Marco mi powiedział- odparła i na powrót się uśmiechnęła.
 -Gadałaś z Marco? Kiedy?- zaczął zadawać pytania, co wytrąciło Anię z równowagi.
 -Nie mogłam zasnąć, wstałam i pomyślałam, że do niego zadzwonię, czy wrócił cały i w ogóle. I przestań mi zadawać jakieś idiotyczne pytania! Marco jest nie tylko twoim przyjacielem, ale też moim, wiec mogę chyba z nim porozmawiać?- warknęła.
 -Aha- tylko na tyle było go stać. Na szczęście Julka zaczęła płakać, więc Ania poszła do niej zostawiając Roberta samego.
 Dlaczego ta wiadomość tak na niego wpłynęła? Uważał, że to było jakieś dziwne, po co Ania miałaby dzwonić do Marco? Tak po prostu, zapytać się czy wrócił do domu? To wszystko nie dawało mu spokoju. Założył kurtkę i już miał wychodzić, ale zatrzymała go Ania.
 -Wychodzisz? A śniadanie?
 -Nie zdążę zjeść- zbył ją i wyszedł.
 Po dziesięciu minutach był już na stadionie. Wysiadł z samochodu i oparł się o jego maskę czekając na Reusa. Było jeszcze dwadzieścia minut do treningu, więc niemożliwe, żeby Marco już był.
 Patrzył na podjazd około pięć minut, ale szybko mu się to znudziło. Obrócił głowę w stronę Signal Iduna Park i nie zauważył nadjeżdżającego srebrnego Porsche przyjaciela.
 Blondyn podbiegł do niego od tyłu i złapał za ramię. Jednak już po chwili był powalony na ziemię.
 -Co to miało być!?- wydarł się Reus patrząc zbulwersowany na Lewego.
 -Ania i Czarek kazali mi się nauczyć- odparł i pomógł koledze wstać. Marco dalej nic nie rozumiał, więc Lewy zaczął tłumaczyć.- Pamiętasz jak po świętach ktoś mi okradł dom? I musieliśmy się przeprowadzić, bo Ania bała się o małą?- blondyn pokiwał głową.- No, to oni bali się, że mnie ktoś napadnie- dokończył znudzony.
 -Aaaa... Trzeba było tak od razu- powiedział Marco i wybuchnął śmiechem.
 -A tak jak już jesteśmy na temacie mojej rodziny... To po co Ania do ciebie dzwoniła?
 -No... Spytała czy doszedłem cały do domu... A co? Zazdrosny?- zapytał i zaczął się wyśmiewać z Roberta.
 -Nie, po prostu nie podoba mi się, że ot tak sobie rozmawiasz z moją żoną.
 -No, czyli zazdrosny- stwierdził Marco.- Dobra chodź do szatni bo będziemy ostatni- powiedział i pociągnął Lewego za rękaw.
 Faktycznie, na parkingu było już dużo samochodów, których zaangażowany w rozmowę Robert nawet nie zauważył. A co do Ani to... Może rzeczywiście przesadzał? Sam nie wie, od kiedy stał się taki zazdrosny. Może sam po sobie wie, do czego ludzie są zdolni.
 No tak, na zewnątrz Robert sprawiał wrażenie idealnego ojca i kochającego męża. I tak naprawdę było, ale nie zawsze. Tylko nieliczni i zaufani wiedzieli, jaki był kiedyś Robert Lewandowski. Chodzenie do klubów, upijanie się i zaliczanie panienek były dla niego codziennością. Wiedział, że robi źle, ale mimo to trwał w tym dalej.
 Wszystko zmieniło się, kiedy Ania w siódmym miesiącu ciąży trafiła do szpitala. Nie wiadomo było czy dziecko urodzi się żywe i czy Ania nie ucierpi przy porodzie. Lewy tak się tym przejął, że obiecał sobie, że od teraz zawsze Ania i dziecko będą dla niego najważniejsze.
 Od tego czasu bardzo się zmienił. Przeszedł pozytywną przemianę. Ale stracił niektórych ważnych dla niego ludzi, przez jego głupotę.
 Taką osobą był na przykład Kuba Błaszczykowski. Kiedyś przyłapał go z jakąś laską, Ania wtedy akurat wyjechała. Relacje Kuby i Roberta bardzo się pogorszyły, cały czas sobie docinali i mówili złośliwe uwagi. Mimo to Kuba nigdy nie powiedział nic Ani.
 Weszli do szatni, w której była już ponad połowa drużyny. Zabrali się za przebieranie, gadając o duperelach. Wszystko szło jak zawsze, dopóki do szatni nie wszedł Goetze.
 -Serio Lewy!? Serio?!- krzyknął. Robert spojrzał na Reusa zupełnie zdezorientowany i zaskoczony.
 -Ale... O co chodzi?- zapytał wodząc oczami po wszystkich w szatni.
 -Za ładna na Niemkę, serio!?
 -Aaa... No co, no za ładna- odparł zdezorientowany.
 -Aha i dlatego musiałeś jej to mówić!? Weź kuźwa...- zaczął zażenowany.
 -Dalej nie rozumiem o co ci chodzi- parsknął i wszyscy zaczęli się śmiać.
 -No bo... Ona...
 -Chwila... To jest ta twoja co ci się podoba?- zapytał Lewy i zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
 -Być może- odparł wymijająco.
 -Ale ja dalej nie rozumiem co ja źle zrobiłem.
 -No bo... No kurde wszyscy wiemy jaki ty jesteś!- wypalił Mario. Brunet z niepokojem rozejrzał się po kolegach, bo własnie nie wszyscy wiedzieli. Kto by pomyślał, że błędy przeszłości będą się teraz za nim ciągnęły w nieskończoność?
 -Niby jaki?- spytał, ale nie czekał na odpowiedź.- A ta twoja dziewczyna ma przecież chłopaka, to raczej, że nie pójdzie ze mną do łóżka, a ja mam żonę i dziecko!
 -Ta... Z tobą? Większości dziewczyn wystarczy jedno twoje spojrzenie i od razu ładują ci się do łóżka- prychnął Goetze.
 -Masz aż takie złe zdanie o swojej dziewczynie?- spytał Lewy.
 -To nie jest moja dziewczyna!
 -No dobrze... Przepraszam że "podrywałem" twoją dziewczynę- powiedział zażenowany.
 -Mówiłem, że to nie jest moja dziewczyna! A następnym razem pomyśl zanim coś powiesz.
 -No wiesz, Lewy jak jest pijany to nad sobą nie panuje- stwierdził Reus, żeby jakoś rozluźnić napięcie panujące w szatni.
 -Lewy ogólnie nad sobą nie panuje- dodał Kuba. Robert spojrzał na niego z politowaniem, a ten się tylko uśmiechnął.- Chciałem tylko pomóc- powiedział.
 -Pomogłeś- odparł Robert i spojrzał w sufit.
 Przez resztę czasu piłkarze siedzieli w dziwnej ciszy, powoli się ubierając. Każdy pogrążony był w swoich myślach. Nastrój zakochanego Goetze udzielił się wszystkim i zamiast gadać jak zwykle o błahostkach, skupiali się na czymś, o czym tylko oni mieli pojęcie.
 -Ile mam jeszcze na was czekać panienki!?- krzyknął Klopp, który nie pofatygował się przyjść do nich do szatni, tylko krzyczał z boiska. Nikt chyba nie brał sobie do serca uwag trenera, tylko niektórzy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i śmiali się cicho.
 Jurgen był dla nich jak drugi ojciec. Potrafił zmotywować, pocieszysz i ogólnie był jak członek rodziny. Wszyscy go uwielbiali, chociaż czasami był nie do zniesienia.
 -Może dodatkowe kółeczka was zmotywują?- zapytał niby to miłym tonem, ale wszyscy w ekspresowym tempie wybiegli na murawę.- No, ja powiem tak. Jeśli tak bardzo potrzebujecie robić sobie jakieś makijaże, układać włosy po pół godziny, to zróbcie to w domu albo najlepiej w ogóle. A teraz Lewy, Marco i Mario dziesięć dodatkowych kółek- powiedział i szeroko się uśmiechnął.
 -Ale dlaczego my?- jęknął Goetze. Lewy i Reus spojrzeli na niego morderczym wzrokiem.
 -Spytaj kolegów, których wczoraj spotkałem pijanych na mieście. To tak dla zdrowia, żeby im się te skacowane głowy trochę dotleniły.
 -Ale... Czemu ja, przecież tylko oni...
 -Nietrudno było się domyślić u kogo byli. Jak zawsze zresztą. A teraz bez gadania i biegamy! A w tym czasie reszta zrobi sobie lżejszą rozgrzewkę- ogłosił trener. Robert, Marco i Mario posłusznie zaczęli biegać, a reszta cały czas komentowała i im docinała. Innymi słowy mieli niezły ubaw. Jakby mieli z czego! Najbardziej to chyba Hummels, co to zazwyczaj on, jak to Klopp określa, "daje się przyłapać na rzeczach, na których nie powinien". To będzie długi trening...

 Natalia siedziała sobie na kanapie w salonie, oglądając niemieckie "Trudne Sprawy". To jest chyba głupsze niż polskie, chociaż to chyba niemożliwe. Już miała zmienić kanał, kiedy do jej drzwi ktoś zapukał.
 Powoli i niechętnie wstała i poszła otworzyć. Spojrzała przez szybkę i zobaczyła, że po drugiej stronie stoi Mario. Odruchowo poprawiła włosy, bo nie uśmiechało jej się stać w nieogarze przed największą gwiazdą Dortmundu. Otworzyła i wpuściła przyjaciela do środka.
 -Hej Goetze- powiedziała.
 -Hej Tala... Emm... Chciałem ci się spytać, czy...- zaczął, ale nie mógł sklecić zdania. Dziwne, Mario zazwyczaj nie miał problemów w rozmowach z kobietami... Blondynka ponagliła go wzrokiem.- Może moglibyśmy gdzieś wyjść... W piątek... Razem?- spytał z końcu.
 Natalia stała analizując to co właśnie usłyszała.
 -Czyli, w sensie randka?- upewniła się.
 -No...- odparł nieśmiało. Dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na niego z politowaniem.
 -Mario...- jęknęła i złapała go za ramiona.- Ja mam chłopaka. Przecież wiesz- tłumaczyła mu jak małemu dziecku i chciała to zrobić tak, żeby go nie zranić.
 -No wiem, wiem... Ale to nie on tu teraz z tobą jest- syknął.
 -On jest w Polsce, mówiłam ci.
 -Gdyby cię naprawdę kochał, to by tu z tobą był.
 -Nic o nim nie wiesz, więc go nie osądzaj! On mnie kocha!- krzyknęła poirytowana.
 -A może ja też!
 -Co ty też?- spytała zupełnie zbita z tropu.
 -No... Dzisiaj chłopaki uświadomili mi, że mi na tobie zależy. I jak wczoraj Lewy powiedział ci, że jesteś ładna, to... Poczułem się zazdrosny. I teraz to zrozumiałem, że... Ja cię kocham- powiedział.
 Przybylska patrzyła na niego zdezorientowana i jakby smutna. Dlaczego do tego chłopaka nic nie docierało? Lubi go, ale to wszystko. Nie chce go ranić mówieniem mu, że nie chce z nim być.
 -Ale my się znamy dopiero od trzech tygodni...- powiedziała cicho.
 -To nic, ja wiem co czuję- Mario spróbował złapać ją za rękę, ale mu się wyrwała.
 -Czy ty musisz wszystko komplikować?- starała się, żeby jej to nie był zirytowany.- Ja do ciebie nic nie czuję! Zależy mi na tobie, ale jesteś moim przyjacielem, nikim więcej!
 Chłopak wbił swój smutny wzrok na podłogę i wyszedł.
 Natalia odgarnęła włosy z czoła i z westchnięciem usiadła z powrotem na kanapę.

______________________________________________________________
Hejka ;) Rozdział mi się nie podoba, no ale cóż... Nie mogę się doczekać, aż przejdę do rzeczy ciekawszych, bo to mnie na razie nudzi, a mam już wszystko zaplanowane ;D
I mam takie pytanie. Czy tylko ja jestem taka podjarana sobotnim meczem z Bayernem??? :D Nie mogę sie doczekać!!! W niedzielę dodam nowy rozdział ;D
Pozdrawiam Was :***
Proszę o to piękny Lewy na poprawę humoru. <3


środa, 15 maja 2013

Rozdział 2 "To wszystko nie ma już sensu"


 Ania usypiała właśnie córkę, zdenerwowana na swojego męża. Pewnie znowu zasiedział się u Mario, jak zwykle. Brunetka westchnęła i wyszła z pokoiku Julki cicho i delikatnie stąpając po podłodze. Zgasiła światło i zeszła po schodach na dół.
 Weszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. Potem z kubkiem gorącego napoju usiadła na parapecie wyczekując Roberta. Spojrzała w granatowe niebo usłane gwiazdami. Zaczęła myśleć. Ich związek nie był już taki jak dawniej. Lewy coraz częściej spędzał czas poza domem i wcale nie było to spowodowane rosnącą jego popularnością. Uważa, że ma kogoś. Na pewno kogoś ma. Ach, jej rodzice zawsze byli przeciwni małżeństwa z piłkarzem, teraz wiedziała dlaczego.
 Zauważyła na chodniku dwie dość wysokie postaci. Jeden niższy blondyn i wyższy brunet. Czyli Robert i Marco... Westchnęła i odłożyła kubek na parapet i skierowała się do drzwi. Czekała aż usłyszy chrzęst kluczy w drzwiach, żeby przybrać najsurowszą minę.
 Lewandowski wszedł do domu z szerokim uśmiechem.
 -No cześć kochanie!- krzyknął, przytulił ją i chciał pocałować, ale go odsunęła.
 -Nie drzyj się, bo dziecko obudzisz- warknęła i odeszła od niego na kilka kroków.
 -Przepraszam- odparł i zrobił słodką minkę.- Ale ty nie jesteś na mnie zła?- spytał z wielkimi oczami.
 -Nie, nie jestem- odburknęła Ania i poszła na górę. Robert znalazł ją w pokoiku małej, jak patrzyła ze spokojnym wyrazem twarzy na ich córkę. Uśmiechała się lekko. Lewy zapukał w otwarte drzwi.
 -Można?- zapytał. Dziewczyna potaknęła głową. Brunet podsunął sobie mały, różowy fotel Julki i usiadł na jego oparciu koło Ani. Lewandowska spojrzała na niego smutnym wzrokiem, a do jej oczu napłynęły łzy.- Ej, co się stało?- spytał zmartwiony chłopak i przytulił mocno Anię do swojej piersi.
 -No bo to wszystko nie ma już sensu- wydukała przez łzy, a Lewemu zaczęło mocniej bić serce. Czyli, że co, że ona chce to wszystko teraz skończyć?!
 -Czyli... Dokładniej?- Robert jakby chciał oddalić to, co miało się za chwilę wydarzyć.
 -No... Nasz związek. Nie jest już tak jak dawniej- powiedziała smutno i patrzyła tępo w ścianę.
 -Ale jak... Czyli, że jak poszedłem raz się napić...
 -No nie raz, nie raz! I to nie chodzi tylko o to! Cały czas nie masz dla mnie czasu, nie ma cię w domu!- wybuchnęła, ale Robert położył jej palec na ustach i wskazał głową na Julcię.
 -Ale ja na nic nie mam czasu...- jęknął.
 -No dla kolegów jakoś masz- krzyknęła. Oderwała się od męża i wyszła trzaskając drzwiami. Robert spojrzał przestraszony na małą. Na całe szczęście Ania jej nie obudziła.
 Ukrył twarz w dłoniach, a noga chodziła mu rytmicznie z nerwów. Może Ania miała rację? Może rzeczywiście poświęca jej za mało czasu... Wystarczy pomyśleć, kiedy ostatnio zrobili sobie jakiś wypad, na kolację, do kina, albo chociażby na spacer... Bo albo jego nie ma, a jak jest to jest zmęczony, albo nie mają z kim dziecka zostawić, albo Robert jest wtedy u Mario, Marco lub Nuriego...
 Wstał z fotela i powoli udał się do sypialni. Położył się delikatnie koło Anii, która leżała do niego tyłem. Pogładził ją po ramieniu. Odwróciła się i spojrzała na niego spod przymrużonych oczu. Lewandowski uśmiechał się przez cały czas, żeby jakoś załagodzić sytuację.
 -Weź się jakoś przebierz, a nie w brudnych ciuchach się do łóżka kładziesz- burknęła, an co Robert zaczął się głośno śmiać.
 -Wiesz, że czasami jesteś jak moja matka?- spytał dalej szeroko się uśmiechając.
 -Mam to przyjąć jako komplement?
 -Chyba raczej tak- odparł.- Skarbie... Obiecuję ci, że będę ci poświęcał więcej czasu. Obiecuję- mówił poruszony możliwością straty jednej z najważniejszych dla niego osób. Gładził ją po policzku i uśmiechał się delikatnie.
 Odwzajemniła uśmiech. Chyba na taką deklarację liczyła, bo nie oszukujmy się, nie chciała kończyć tego związku. Za bardzo go kochała. Wtuliła się w jego ramiona i westchnęła.
 -Wiesz, że cię bardzo kocham?- spytała cicho.
 -Ja ciebie też- powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
 Resztę wieczoru spędzili w naprawdę miłej atmosferze, cały czas okazując sobie czułości i to, jak ważni są dla siebie.
_____________________________________________________________________________
Stwierdzam, że jednak będę dodawać 2 razy w tygodniu ;D A tu wyżej to... Sama nie wiem. Nie podoba mi się ;/
 Liczę na Waszą ocenę w komentarzach ;)
 Pozdrawiam ;******

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 1 "Za ładna na Niemkę!"

 Wysoki brunet, ubrany w skórzaną kurtkę i w okularach przeciwsłonecznych przemierzał ulice Dortmundu. Miasta, które żyło tylko jednym- piłką nożną. Kibice uwielbiali swój klub, Borussię Dortmund. Niektórzy fanatycy futbolu z tej miłości aż przesadzali. Wszędzie, czy to na domach, czy na samochodach widać było zamiłowanie do Żółto-Czarnych. Flagi powywieszane na domach, flagi na samochodach, na lusterkach, oparciach i na wszystkim co się dało było BVB. A im bliżej stadionu, tym żółto-czarne barwy spotykało się częściej.
  -Przepraszam- usłyszał głos jakiejś dziewczyny. Westchnął cicho i obrócił się w jej stronę. Zobaczył Nie za wysoką brunetkę, szczupłą i nawet ładną. - Mogłabym prosić o zdjęcie?- zapytała z uroczym uśmiechem.
 -Pewnie- odparł i udał, że się uśmiecha. Zapozowali do wspólnego zdjęcia, dziewczyna podziękowała i poprosiła o autograf. Chłopak wziął notesik od brunetki napisał: Robert Lewandowski.

 -Żenada- mruknęła dziewczyna stojąca 100 metrów dalej, przypatrując się, jak jej najlepsza przyjaciółka staje koło jakiegoś żałosnego piłkokopa i robi sobie z nim zdjęcie, jakby nie wiadomo kim był. Oczywiście wiadomo, kocha go cały Dortmund i nie tylko, ale ona osobiście ma już dość napierających ze wszystkich stron informacji: Lewandowski to, Lewandowski tamto... Niestety, chociaż nienawidzi piłki nożnej, jest zmuszona do kilkugodzinnego wysłuchiwania paplaniny na temat wszystkich piłkarzy, skąd też nawet dobrze ich zna. Jej przyjaciółka to prawdziwa fanatyczka futbolu, nieszczęśliwa, bo biedna Vanessa nie ma z kim dzielić swojej pasji.
 Teraz blondynka patrzyła, jak Ness wraca z wielkim uśmiechem jakby nie wiadomo co się stało.
 -Boże Nati, patrz co ja mam!- krzyknęła brunetka, kiedy była już blisko przyjaciółki.
 -No pokarz, o mój Boże, autograf wielkiego piłkarza, który w ogóle mnie nie obchodzi, cudownie, po prostu tak bardzo, że aż wcale- mruknęła.
 -Natalia! Ty wiesz kto to był!? Robert Le-wan-dow-ski!
 -Ale ty go przecież nie lubisz, w końcu Borussia- przypomniała blondynka.
 -O Jezu Messiego też nie lubię, ale zdjęcie bym sobie z nim zrobiła. W końcu piłkarz.
 -Oj Nessi, Nessi...- westchnęła Tala i objęła przyjaciółkę za ramię.

 Robert wszedł do mieszkania swojego przyjaciela, Mario Goetzego. Odwiesił kurtkę na wieszak i spojrzał na Mario i Marco, którzy siedzieli już w salonie, na czarnej, skórzanej kanapie i grali w Fifę.
 -Spóźniłeś się- powiedział spokojnie Mario z kamienną twarzą, jakby chciał przestraszyć Lewandowskiego.
 -A jakaś laska mnie zatrzymała- odparł Lewy i usiadł koło chłopaków na kanapie. Koledzy spojrzeli na niego znacząco.- No autograf chciała, nie patrzcie się tak, to że kiedyś miałem problem z wiernością, to nie znaczy, że zawsze będę miał- warknął i wziął od Goetzego butelkę piwa.
 -Wierzymy mu?- spytał Marco, żeby specjalnie bardziej zdenerwować Lewandowskiego.
 -Zobaczy się- odparł tamten.- A i Lewy kolejka ci w Fifie przepadła.
 -Super- burknął.- To się nazywa prawdziwa przyjaźń, ledwie wejdziesz a już cię wyzywają i nawet w grę nie dadzą pograć- jęknął i rozłożył się wygodniej na kanapie. Marco i Mario wybuchli śmiechem.
 -Tak wiemy- wydukał Reus dławiąc się ze śmiechu.
 -I tak nas kochasz- dodał Mario poklepując po ramieniu Roberta.
 -A mam jakiś wybór?- chłopak wzruszył ramionami i potem śmiali się już wszyscy.
 -Lewusiu, kochanie...- jęknął przeciągle Reus.
 -Nie wiem o co chcesz mnie poprosić, ale nie- odpowiedział szybko i stanowczo Lewandowski i zarzucił nogę na nogę.
 -No bo wiesz, my tu gramy, a piwko się skończyło, także wiesz... My cię kochamy pamiętaj- powiedział Goetze i obaj jak na komendę zrobili minkę szczeniaczka patrząc wyczekująco na Lewego.
 -Mówiłem wam już, że was nienawidzę?- zapytał brunet, ale wstał i ruszył do wyjścia.
 -Kochamy cię!!!- krzyknęli obaj Goetze z Reusem.
 Chłopak wyszedł zarzucając na siebie w biegu kurtkę.
 Kiedy po dwudziestu minutach wrócił do mieszkania przyjaciela, obaj siedzieli w jakiś dziwnych pozycjach na kanapie i wyglądali na znudzonych.
 -Ty tam robiłeś to piwo, czy co?- zapytał Mario i odchylił głowę do tyłu, żeby spojrzeć na Roberta.
-A może znowu jakaś "laska" go zatrzymała?- spytał Reus i wszyscy wybuchli śmiechem.
 -Bardzo zabawne. Kolejka była- odparł i postawił przed kolegami butelki. Przez chwilę siedzieli i gadali o głupotach.
 -A wiesz mam nową zajebistą sąsiadkę!- wypalił Goetze jakby chciał się popisać.
 -Współczujemy jej- odparł Marco. Robert zaśmiał się i przybił blondynowi żółwika.
 -Ale czemu?
 -No bo pewnie będziesz ją chciał poderwać...- powiedział Lewy jakby to było oczywiste.
 -No ale ona ma chłopaka- dodał zasmucony Mario. Marco i Robert wybuchli niepohamowanym śmiechem.- Co was tak cieszy?- oburzył się.
 -Ty!- krzyknęli obaj.
 Minęło jeszcze z dwie godziny, zanim chłopaki zaczęli się schodzić do domów. Byli lekko pijani, ale wszyscy z apartamentowca Mario wiedzieli, że potrafią być o wiele gorsi. Mario był znany, że z całej Borussi robi najlepsze imprezy.
 Robert i Marco szli i nucili coś pod nosem strasznie fałszując. Nie zauważyli i uderzyli w pewną dziewczynę, która przewróciła się, tak jak pozostała dwójka.
 -Uważajcie jak chodzicie- syknęła.
 -Przepraszamy- powiedział Reus, który pierwszy odzyskał mowę i pomógł wstać blondynce.
 Robert natomiast w tym czasie przyglądał się jej z otwartymi ustami. Była piękna, jej jasne blond włosy, okalały twarz o ślicznej bladej cerze. Jej niebieskie oczy patrzyły na Lewego, który nawet nie raczył jeszcze podnieść się z podłogi. Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą i zaczęła wchodzić po schodach na górę. Piłkarz jeszcze patrzył na nią, na jej szczupłą i wysportowaną sylwetkę, aż w końcu zniknęła mu z pola widzenia.
 -Lewy wstawaj- powiedział blondyn budząc go z transu. Podał mu rękę i pomógł wstać.
 -Za ładna na Niemkę, nie?- spytał Robert, ale jakoś tak niefortunnie głośno, że dziewczyna na pewno go usłyszała.
 -Robert pojebało cię? Przecież ty masz rodzinę- odparł Reus jakby to było coś oczywistego.
 -No wiem, po prostu stwierdzam fakt.
 -Ale tobie się nie podobają blondynki!
 -No i co?
 -Oj coś czuję że Lewusek się zakochał!- stwierdził zadowolony Marco i klasnął w dłonie.
 -Pojebało cię?!- odburknął.
 Przekomarzali się jeszcze chwilę, ale po kilku minutach wyszli. Szli spokojnie ulicami Dortmundu, nie wzbudzając większego zainteresowania.
 Z czarnego, nocnego nieba zaczął padać deszcz. Robert spojrzał w niebo i jęknął coś, że nikt go nie lubi. Z oddali zaczęło być widać światła pewnego samochodu. Samochodu, którego teraz najbardziej nie chcieli by zobaczyć. Jak na komendę założyli kaptury i odwrócili się tyłem udając, że na coś patrzą. Czarny, lśniący mercedes zatrzymał się koło piłkarzy, złowrogo oświetlając światłami ulicę przed sobą.
 Usłyszeli dźwięk otwieranej szyby. Nie było sensu się ukrywać więc odwrócili się z szerokimi, sztucznymi uśmiechami. Zza szyby wyłoniła się poczciwa, otoczona gęstymi, blond włosami twarz Jurgena Kloppa, który ku zdziwieniu chłopaków zaczął się śmiać.
 -No witajcie panienki- powiedział z szerokim uśmiechem.
 -Dzień dobry, panie trenerze...- odpowiedzieli niemrawo.
 -Wiecie co mnie najbardziej bawi?- spytał spod uniesionych brwi. Chłopaki pokręcili głowami.- Że się sami wkopaliście- odparł i się roześmiał.
 -Ale panie trenerze, co pan...- zaczął Reus.
 -Tak? To czemu się chowaliście?- zapytał nie dając za wygraną.
 -No bo... Widoki podziwialiśmy- wypalił Lewy, mówiąc pierwszą myśl, która przyszła mu na myśl.
 -Robert podejdź no tu.
 -Ale...
 -Rusz dupę!- krzyknął po polsku. Lewy powlókł się w kierunku samochodu trenera.- Chuchnij- powiedział. Robert niechętnie wypuścił powietrze ze swoich płuc.- Wiedziałem... Liczcie jutro na dodatkowe kółeczka i nie ważcie się nie przyjść na trening- pogroził im palcem i zaczął się śmiać z ich zaskoczonych min. Pożegnał się, zamknął szybę i odjechał.
 -Dobra- wyjąkał Lewy po kilku sekundach.-To było...
 -Dziwne- dokończył za niego Reus.
 -A najgorsze dopiero przede mną.
 -Anka?- spytał ze zrozumieniem, brunet potaknął.- No widzisz, dlatego ja jestem sam. Mogę robić co chcę i nikt mnie za to nie rozlicza- stwierdził prawie z dumą.
 -Oprócz może Kloppa- dodał Lewy i obaj zaczęli się śmiać
_______________________________________________________________________________
 Na początek chciałabym Was wszystkich powitać na swoim pierwszym blogu o piłkarzach ;* Wiem, że trochę przynudzam, ale początki są trudne ;) Mam nadzieję, że następne rozdziały się spodobają. Liczę na komentarze, bo to naprawdę motywuje i pomaga, jeśli wiesz, że ktoś cię czyta :D I chcę wiedzieć czy jest w ogóle sens pisania tego... Tzn, pisania na pewno, ale czy publikowania ;)?
Komentujcie i polecajcie swoje blogi ;D
Pozdrawiam ;***