piątek, 31 maja 2013

Rozdział 5 "No to cię dziecko podsumowało..."

 [Robert]
 Obudziłem się przytulając Anię do siebie. Wczoraj spędziliśmy naprawdę miły wieczór... No w końcu trzeba było skorzystać, że małej nie ma. Dzisiaj na szczęście miałem wolne od treningu, ale na nieszczęście z powodu reprezentacji. O 18 mam być na lotnisku i jedziemy do Dublina na mecz z Irlandią... Mecze reprezentacji sprawiają mi coraz mniej przyjemności. Rozumiem, że to honor i w ogóle, ale człowiek się męczy, stara i flaki wypruwa, ale i tak wielcy "eksperci" będą cię obrażać.
 No cóż, życie. Westchnąłem i obróciłem głowę w celu sprawdzenia godziny. Miałem jeszcze 8 godzin czasu. Postanowiłem, że zrobię coś produktywnego, więc wstałem, wziąłem prysznic i zabrałem się za przygotowanie śniadania. Po kilku minutowym poszukiwaniu tacki, wziąłem wszystko i zaniosłem Anii.
 Obudziłem ją delikatnym pocałunkiem w policzek a potem w usta. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się na mój widok. Albo na widok śniadania, jednak ta pierwsza wersja bardziej mi się podoba.
 -Hej kochanie- powiedziała zaspanym głosem.
 -Hej.
 -Zrobiłeś mi śniadanie... Kochany jesteś- przybliżyła się do mnie i złożyła na moim policzku siarczystego całusa. Zrobiła smutną minę.- No i teraz jeszcze trudniej będzie mi cię o coś poprosić...
 -O co?
 -No bo... Julcia jest u Błaszczykowskich, a... Agata chciała iść na zakupy a Kuba miał wyjść z domu, więc... Ktoś by musiał po nią pojechać. A ja nie zdążę i...
 -Ja mam do nich pojechać?- spytałem z niedowierzaniem.
 -Chyba przeżyjesz?
 -Nie jestem pewien- odparłem i skrzyżowałem ręce na piersiach.
 -Ta wasza wojna jest głupia... Powinniście się pogodzić- powiedziała i ziewnęła.
 -Kotku? Czy ja ci na pewno herbaty nasypałem, czy może się pomyliłem?
 Zaśmiała się.
 -Oj no proszę...- jęknęła.
 -Dobra-poddałem się. Zszedłem na dół, założyłem kurtkę i wsiadłem do samochodu. Jechałem prawie pustymi ulicami Dortmundu i patrzyłem jak miasto budzi się do życia. Doszedłem do wniosku, że nie chciałbym go nigdy opuszczać. Przywiązałem się do tego.
 Zanim się obejrzałem byłem już pod domem Błaszczykowskich. Ania i Agata od razu się zaprzyjaźniły, więc wybraliśmy wspólnie dom blisko nich. Pamiętam jak Agata w zaawansowanej ciąży pomagała nam w umeblowaniu domu i innych sprawach organizacyjnych. I jak Kuba był zawsze zły i się o nią martwił. Z resztą nie dziwię się. Kilka miesięcy później rodziła Anka i jeszcze ten incydent ze szpitalem... Takich nerwów jak wtedy to nigdy nie przeżyłem.
 Wysiadłem z samochodu, nie fatygując się żeby zamknąć go na kluczyk. Słońce świeciło mi po oczach, wypominając zapomnienie o okularach.
 Zadzwoniłem do drzwi i czekałem, aż ktoś mi otworzy. W drzwiach stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha Agata.
 -Hej Lewusku- powiedziała zgapiając zdrobnienie od Reusa i Goetzego.
 -Hej kochana... Moje dziecko jest u was, prawda?- spytałem i uśmiechnąłem się do niej.
 -Tak, tak... Kuba!- krzyknęła do męża.- Weź idź po Julcię, bo Robert przyszedł!
 Słyszałem jak Kuba mruczy coś pod nosem, że nie chce mu się wstawać, ale powlókł się na górę.
 -No Lewy to teraz mi się tu spowiadaj... Warto w ogóle było nam dawać Julkę?- spytała blondynka i spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnąłem się i to chyba mówiło samo za siebie, bo spojrzała na mnie usatysfakcjonowana.
 Chwilę później w drzwiach stanął Kuba z moją córką na rękach.
 -Tataaa!- krzyknęła i zaczęła machać rączkami, że chce do mnie na ręce. Przytuliłem ją do siebie a ona zaczęła się śmiać.
 -No to, dzięki za wszystko- powiedziałem do Błaszczykowskich.
 -Lewy- zatrzymała mnie Agata.- Powodzenie na meczu- dodała. Podziękowałem jej uśmiechem i skierowałem się w stronę samochodu. Zapiąłem małą w foteliku i odpaliłem silnik. Popatrzyłem jeszcze na Kubę przytulającego Agatę i uśmiechającego się w moją stronę... Nie to niemożliwe. Przywidziało mi się.
 -Jak było u cioci? Bawiłaś się z Oliwką?- spytałem mojej Julci.
 -Aha! I z wujkieeem... I z ciociąąą....- odpowiedziała.
 -No to fajnie- odpowiedziałem udając entuzjazm. Dlaczego Kubę wszyscy lubią? Nawet moja własna córka mnie zdradziła. Czułem się z tym żałośnie.
 Po około piętnastu minutach dojechaliśmy do domu. Wziąłem małą na ręce i weszliśmy do domu.
 -O jesteście- powiedziała Ania. Wzięła ode mnie Julcię, żebym mógł zdjąć kurtkę i pocałowała córkę w policzek.- Przeżyłeś?- spytała i spojrzała na mnie ironicznie.
 -Jak widać- odparłem z lekkim uśmiechem.- Idę się pakować- oznajmiłem i wszedłem na górę.
 Zacząłem wrzucać wszystko do czarnej walizki; ciuchy, kosmetyki, ręczniki itp. Stałem i zastanawiałem się czy wszystko wziąłem, kiedy do sypialni wbiegła Julka z moją koszulką Borussi Dortmund w rączkach.
 -Tatooo, ale glaj w tej zółtej! Bo w tej białej nie scelas gooli!- powiedziała i zaprezentowała swój prawie bezzębny uśmiech.
 -No to cię dziecko podsumowało- stwierdziła Ania, nie mogąc opanować śmiechu. Pogłaskała Julkę po główce i wzięła ją na ręce. Ja stałem zmieszany machałem sobie nogą.- Oj no nie bierz tego do siebie- powiedziała i wyszła pozwalając mi się w spokoju spakować.
 [30 min. później]
 Ania odwiozła mnie na lotnisko, gdzie czekał już Piszczek. Stał opierając się na walizce i patrzył gdzieś w górę. Był nieobecny tak samo jak ja.
 -Hej- przywitałem się i wybudziłem go z transu.
 -O, cześć Robert- odparł i uścisnął mi dłoń.
 -Co ty taki nieobecny?
 -Nie chce mi się Ewci i Sary zostawiać...- odpowiedział i kwaśno się uśmiechnął.
 -Przecież to tylko cztery dni- pocieszałem go.
 -Aż cztery dni...
 -Ty nie uwierzysz, co mi moja córka powiedziała- zacząłem. Kiwnął głową na znak, żebym kontynuował.- Powiedziała, żebym grał w koszulce BVB, bo w reprezentacji nie strzelam bramek- dokończyłem żałosnym głosem. Piszczek zaczął się śmiać- Nawet moje własne dziecko we mnie nie wierzy- powiedziałem i też zacząłem się śmiać.
 -Biedny- udał zrozumienie i poklepał mnie mnie po ramieniu.
 Gadaliśmy jeszcze chwilę, kiedy przyjechał Kuba, który tłumaczył się, że nie mógł "rozstać się z żoną". Czy tylko ja nie jestem taki rodzinny? Może dlatego, że oni są starzy, a ja nie? Na lotnisku rozdaliśmy jeszcze kilka autografów, pozowaliśmy do zdjęć z fanami i w końcu odlecieliśmy do Dublina. Mam nadzieję, że ten mecz, będzie w końcu sukcesem, dla naszej reprezentacji...
Spałem sobie spokojnie, z głową na szybkie, kiedy poczułem szturchanie w bok. 
 -Wstawaj, już za chwilę lądujemy- poinformował mnie Piszczek. Ziewnąłem i wyjrzałem przez okno. Niebo było strasznie zamglone, dlatego nie było widać prawie żadnego krajobrazu. Spojrzałem na Piszczka i Kubę, którzy oglądali coś na iPadzie co chwila wybuchając śmiechem. Okazało się, że oglądali Igłą Szyte... No dobra, oni mnie przerażają.
 -My też powinniśmy nagrywać takie na zgrupowaniach- rzuciłem.
 -Nom. Wasyl mógłby nagrywać- dodał Kuba.- Tylko wiecie, jaka jest różnica? U nas, przez większość materiału chodzilibyśmy smutni po porażkach, a oni się cieszą po zwycięstwach.
 -Nie wierzysz w nas kapitanie?- spytał Piszczek i zaczął się śmiać. 
 -Nie to, że nie wierzę, po prostu wiem, jacy jesteśmy- odparł. Wyłączył filmik i schował iPada do torby. 
 -Ej, Piszczu, może zaczniemy trenować siatkę? No bo Kubuś to... Przy krótki trochę- zażartowałem. Teoretycznie my też jesteśmy za niscy, ale...
 -Bardzo zabawne. Widzę humor na wysokim poziomie- skomentował Błaszczykowski. 
 -Jak zawsze- skwitował Piszczek i zaczął się śmiać. 
 W końcu wylądowaliśmy. Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu, w którym będzie mieszkać nasza reprezentacja. Naszym oczom ukazał się wysoki budynek, w kolorze jasno żółtym, wyglądał bardziej jak pensjonat, niż jak hotel. Miał bardziej domowy klimat. Przynajmniej z zewnątrz.
 Zapłaciliśmy i wyszliśmy z taksówki. Przed hotelem stali już Ludo Obraniak, Przemek Tytoń i Artur Boruc. Po przywitaniu się ze wszystkimi chciałem odszukać wzrokiem Wojtka, ale nigdzie go nie było.
 Nagle poczułem, że ktoś obejmuje mnie od tyłu i kładzie głowę na moim ramieniu.
 -Cześć Lewusku!- krzyknął mi do ucha jakiś męski głos. Ten najbardziej wkurzający i męczący głos na świecie. 
 -Wojtek!? Pojebało cię!?- krzyknąłem, ale widząc jego rozbawioną minę i wyciągnięte ręce, podszedłem do niego i uścisnąłem go na powitanie. 
 -Ile się nie widzieliśmy?- spytał.
 -Z... trzy, cztery miesiące?
 -Bo wy w ogóle do nas nie przyjeżdżacie z Anią!- powiedział i udał obrażonego.
 -A wy to nie możecie przyjechać do nas?
 -Eeee... Nie- odpowiedział bardzo inteligentnie. Wywróciłem oczami.
 Po około dziesięciu minutach weszliśmy do budynku. W środku wyglądało to o wiele lepiej, niż z zewnątrz. Recepcja była zbudowana z ciemnego drewna i była dosyć spora. Ściany były jasno brązowe, a podłoga wyłożona ciemnozłotymi kaflami. Na środku stały trzy dość duże kanapy z brązowej skóry. Poza tym obok było wejście jeszcze do pokoju telewizyjnego, gdzie była jakaś konsola, pewnie z myślą o nas, a na prawo stołówka. 
 Recepcjonistka, brunetka z brązowymi, kręconymi włosami o imieniu Ailyn, powiedziała nam, że mamy zaczekać na "pana Fornalika". Wszyscy usiedli na kanapach i zdenerwowani czekaliśmy, aż łaskawie zjawi się nasz selekcjoner.
 Usłyszeliśmy stukot butów, co oznaczało, że Fornalik schodzi na dół.
 -Witam panowie- powiedział, kiedy stanął przed nami. Każdy z nas coś mu odpowiedział, ale wyszedł z tego jeden wielki szum. Potem zaczął gadać jakieś motywujące gadki i tłumaczyć tu po co tu jesteśmy, chociaż wszyscy dobrze to wiedzą. 
 Kiedy skończył paplaninę poszliśmy do pokojów. Odpaliliśmy z Wojtkiem laptopa i zadzwoniliśmy na skype do Ani, Sandry, a potem do Goetzego i Reusa. 
 Zaczęło nam się strasznie nudzić i włączyliśmy telewizję. Leciało coś po angielsku, a mnie nie chciało się na tyle wytężać mózgu, żeby rozumieć, więc puszczałem te słowa mimo uszu. Wojtuś natomiast był zafascynowany programem i z tego co wywnioskowałem był to angielski odpowiednik Uwagi, czy Elżbiety Jaworowicz. 
 -A co tam u ciebie w ogóle?- spytałem od niechcenia.- Bronisz w tym Arsenalu?
 -Tsaa... A ty te bramki w Borussi strzelasz?
 -Noom... A co u Sandry?
 -Spoko. A u Ani?
 -Też.
 Po tej interesującej rozmowie siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż w końcu Wojtek wybuchł. Widziałem, że nosił to w sobie od samego początku. Westchnął i uderzył pięścią w łóżko.
 -No bo to wszystko jest niesprawiedliwe!- krzyknął. Spojrzałem na niego pytająco.- No najpierw EURO i czerwona kartka, potem kontuzja, a teraz kiedy wreszcie mogę bronić, przyjeżdża szanowny pan Boruc i zabiera mi moje miejsce! I jeszcze zachowuje się, jakby był jakiś lepszy, bufon jeden!- wyrzucił to z siebie i westchnął z wyraźną ulgą. Spojrzałem na niego ze zrozumieniem. Ja też bym się wkurzył, jakby ktoś zajął moje miejsce w klubie, czy reprezentacji. Poklepałem go po ramieniu i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
 -Te! Nieszczęsny!- krzyknął ktoś z drugiego pokoju.- Przestań gwiazdorzyć i zjedz Snickersa, bo nie jesteś tu najważniejszy! A ściany są tutaj cienkie, więc jak będziesz chciał obrabiać komuś dupę to może ciszej!- okazało się, że był to właśnie Boruc. Wojtek siedział zdezorientowany i patrzył, jak nie mogę wyrobić, że śmiechu. W końcu wybuchłem zaraźliwym śmiechem, więc śmieliśmy się już oboje. 
 Do naszych drzwi zapukali Wasyl, Kuba, Piszczek i Tytoń.
 -Ej, Wojtuś, powiedziałeś, że jakiś alkohol zabrałeś- zaczął Wasy i zrobił minę szczeniaczka. 
 -Pogrzało was? Trener nas zabije- powiedziałem, na co inni zaczęli się śmiać. 
 -Ach ta nieodpowiedzialna młodzież- rzucił od niechcenia Boruc, który właśnie wszedł nonszalanckim krokiem do naszego pokoju. Niektórzy mogliby powiedzieć, że gwiazdorzy, bo się tak zachowuje, ale on po prostu taki był, taka jego natura.- Zgadzam się z Lewym, chociaż nie powiem... Wypiłbym sobie- dokończył i posłał Szczęsnemu szeroki uśmiech.- Ale no fakt, Wojtuś mi nie da- wygiął usta w podkówkę i zaczął się śmiać.
 -Oj nie przesadzaj... Jak wszyscy piją to wszyscy. Wojtuś ci da, co nie Wojtuś?- zapytał Piszczek, największy zwolennik ogólnej zgody w drużynie i zawsze namawiający wszystkich do zgody.
 -Dobra- odparł Szczęsny i wywrócił oczami. Wyciągnął alkohol z walizki, a chłopacy zaczęli się cieszyć i rzucili się na niego, jak babcie w autobusie do wyjścia. Czyli zapowiada się bardzo ciekawy wieczór...
_____________________________________________________

Hej ;) Postanowiłam dzisiaj dodać, z okazji urodzin naszego Reusa <3 Chociaż nie ma go w ogóle w tym rozdziale, ale cóż ;) I mam do Was propozycję, jeśli byłoby pod tym rozdziałem 7 komentarzy, to dodam już w poniedziałek następny :D OK? Pozdrawiam ;*** Dziękuję, za komentarze i że jesteście ze mną :*
A tu macie naszego solenizanta/jubilata <nwmxD> Marcusia ;***



7 komentarzy:

  1. super, super i jeszcze raz super!
    Wojtuś i jego zaopatrzenie, hahahah <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nominacje dla Ciebie do Liebster Aword ;)

      Usuń
    2. http://onelove-bvb.blogspot.com/p/blog-page.html
      tutaj są pytania ;)

      Usuń
  2. No to co ludzie ? Dobijamy do 7 a nawet i wiecej ? Nalezy ci sie z 10 komentow za ten rozdzial :-* Jeste wspanialy i boski u wg :-* Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział!! Naprawdę bardzo mi się podoba. Czekam na następny i mam nadzieję, że dobijemy do 7 bo już nie mogę doczekać się 6 rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny :*
    Zapraszam do mnie już 25 rozdział,dużo się dzieje :
    www.opowiadanie-lewa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. "rzucili się na niego, jak babcie w autobusie do wyjścia. " HAHA , świetne opowiadanie
    P.S. zapraszam do mnie
    http://football-i-inne-imaginy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń