wtorek, 24 grudnia 2013

Święta! :3

Hej kochani :* Chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku :) Żeby spełniły się wszystkie Wasze marzenia, żebyście spotkały swoich idoli, pojechały na mecze ukochanych drużyn, żeby Wasz ukochany klub wygrywał wszystkie możliwe mecze... A tak nie piłkarsko, życzę Wam jeszcze oczywiście dużo zdrowia, szczęścia, najlepszych przyjaciół, znalezienia drugiej połówki, dużo uśmiechu, dobrych ocen i wymarzonych prezentów pod choinką :D*
Co do rozdziału, pojawi się on 3 stycznia :3 Kocham Was, jesteście najlepsi :3

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 25 "Pożegnanie"

 [Robert]

 Ile jeszcze problemów może na mnie spaść? Nie sądzicie, że mój limit nieszczęść został już wyczerpany? A najgorsze jest to, że to wszystko moja wina! Tak, gdybym nie wymyślał jakiś spacerów, nic by się nie stało. Ale zawsze najmądrzejszy Lewandowski musi wszystko spieprzyć?! Dlaczego niszczę wszystko, na czym mi zależy!? Co ze mną jest nie tak!?
 Chciałem dzisiaj opuścić trening i jechać znowu do Monachium. Ale z drugiej strony nie mogę znowu myśleć tylko o sobie. Natalia jest pod opieką lekarzy a ja tam będę tylko przeszkadzał. Muszę się skupić na meczach. A przynajmniej spróbuję to zrobić.
 Byliśmy właśnie z Mario w drodze na stadion. Czyli znowu wszyscy będą się obchodzić ze mną jak z jajkiem? Ehh... Mam nadzieję, że się nie dowiedzą o Natalii, bo znowu baliby się do mnie odezwać, tak jak po rozstaniu z Anią.
 Weszliśmy do szatni, gdzie było już trochę naszych kolegów. Zdziwiła mnie reakcja Matsa. Kiedy mnie zobaczył, podleciał do mnie i złapał za ramiona.
 -I jak z nią?- spytał.
 -Ehh.. No wiesz, nie najlepiej...- odparłem z kwaśną miną. Ale to nie był koniec niespodzianek. Brunet usiadł na ławce i przeżywał załamanie nerwowe.
 -Ale... Co się stało!?- krzyknął.
 -Zapadła w śpiączkę- powiedziałem cicho. Oczy wszystkich piłkarzy skierowane były na mnie.
 Nie miałem pojęcia o co chodzi Matsowi. Przecież nigdy jakoś specjalnie się nie uwielbiali. Zbliżyli się trochę do siebie na wyjeździe, w Doniecku, ale potem nigdy już nie widziałem ich razem.
 Czułem się zazdrosny. Tak, czułem się zazdrosny, że Hummels też martwi się o Natalię. To niedorzeczne. Przecież nawet nie byliśmy razem!  Ehh...
 Tą dziwną sytuację przerwał nasz trener. Chwała mu.
 -Panienki, za pięć sekund widzę was na boisku! Lewy, ty jeszcze nawet nie przebrany!?
 Westchnąłem, powiedziałem coś, że za chwilę przyjdę i zacząłem się przebierać.
 Po dwóch minutach byłem już na murawie, gdzie moi koledzy robili rozgrzewkę.
 -Karne kółka, tak?- spytałem trenera beznadziejnym głosem.
 -Nie- odparł po chwili zawahania.- Usiądź- wskazał dłonią na ławkę rezerwowych. Spełniłem polecenie Kloppa i czekałem, co on zrobi. Usiadł koło mnie i położył mi rękę na ramieniu.- Słyszałem co się stało... Mario mi mówił, że wczoraj chciałeś od razu pojechać do Monachium- skinąłem głową.- Ale Robert, po co? Przecież nie pomożesz jej tym, że będziesz tam siedział i się martwił. I może jeszcze przeszkadzał.
 -Ale trenerze...!
 -Nie ma: ''trenerze"! Nie mogę co chwilę dawać ci wolnego. Wiem, w jakiej jesteś sytuacji i ile ostatnio zwaliło ci się na głowę, ale nie mogę pozwolić ci wyjeżdżać, kiedy tylko ci się podoba- Jurgen mówił spokojnym i opanowanym głosem, zupełnie jak nie on.
 -Ale... Ja chciałem ją tylko zobaczyć. Trener wie, że nie wiadomo, czy będę jeszcze miał taką szansę, prawda?- te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Wcześniej nie uświadamiałem sobie tego, że mogę jej już nie zobaczyć. Zwyczajnie nie przyjmowałem tego do wiadomości, wypierałem to.
 -Robert... Bardzo mi przykro, ale... Naprawdę chciałbym pozwolić ci jechać. Ale znasz naszą sytuację. Za niecałe dwa tygodnie gramy o finał!
 Cały czas tylko finał i finał. Mam dość.
 -Dwa tygodnie to masa czasu- jęknąłem.
 -Nie! Nie i koniec! Chciałem być miły dla ciebie, ale jak widać rozumiesz tylko krzyki!- wywróciłem oczami i wstałem. Nie chciałem już się kłócić.- Robert!- krzyknął, kiedy byłem już na murawie.- Wiesz, że nie robię ci tego na złość, tak? Chodzi o dobro drużyny!
 Pokiwałem głową i zająłem się treningiem.
 Wyszedłem z szatni przed wszystkimi. Nie wracałem z Gotze, bo chciałem się przejść, przemyśleć i w ogóle. Szedłem chwilę w ciszy, aż usłyszałem dzwonek telefonu.
 -Halo?- odebrałem zmęczonym głosem.
 -Hej, Robert? Tu Ania.
 -Czego chcesz?
 -Nie musisz być taki niemiły... Po prostu dzisiaj chcieliśmy wyjść z Marco i...
 -A i musiałaś mi się tym pochwalić? Bardzo się cieszę, że wam się układa, naprawdę, gratuluję!- przerwałem jej.
 -Lewy! Zamknij ty się wreszcie!- krzyknęła.- No, więc tak- zaczęła znowu spokojnie.- Nie mamy z kim zostawić Julki.
 -I ja mam robić za niańkę, tak!?- wydarłem się.
 -Uspokój się wreszcie Lewandowski! Nie, tylko pomyślałam, że dawno jej nie widziałeś i się za nią stęskniłeś, ale jak nie chcesz, to proszę bardzo, mamy pełno innych znajomych ,którzy nie będą robić problemów!
 -Okej, będę za godzinę- powiedziałem po chwili namysłu.- Ale robię to dla Julki, a nie dla was!
 -Dzięki Robert- oczami wyobraźni widziałem, jak się uśmiecha. Rozłączyłem się, nie mając ochoty na dalsze uprzejmości. Szybszym krokiem ruszyłem do mieszkania Gotzego.
 -Heeej Mario tęskniłeś?- wydarłem się przekraczając próg.
 -Tak. Te dwadzieścia minut bez ciebie były najgorszymi w moim życiu- powiedział ironicznie.- Masz jakieś plany na wieczór?- spytał z nadzieją.
 -Mam... A o co chodzi?
 -To bardzo się cieszę- uśmiechnął się tajemniczo.
 -To co, już mam wychodzić?- zaśmiałem się.
 -A mógłbyś?
 Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem, ale potaknąłem głową.
 -Okej- odparłem zdziwiony zabierając w biegu mandarynkę z miseczki. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie zepsuł. Czerwona, ceramiczna miska spadła na podłogę i roztłukła się na malutkie kawałeczki.- To ja już wychodzę, nie będę ci przeszkadzał!- krzyknąłem, będąc już przy drzwiach.
 Czyżby Gotze miał bardziej ciekawe życie towarzyskie ode mnie? Ciekawe co planuje. W związku z niezapowiedzianą wizytą jakiejś pani zapewne u mojego przyjaciela, od razu poszedłem do Ani i Marco.
 Dziwnie było stać przed swoim domem, który teraz należy do kogoś innego. Podobne uczucie, jak mieć żonę, która teraz jest z twoim byłym przyjacielem. To wszystko jest za bardzo pogmatwane.
 Zapukałem do drzwi. Odruchowo chciałem wyciągnąć klucze, ale przypomniało mi się, że ich nie mam.
 Otworzyła mi Ania. Zdziwiła się na mój widok.
 -Tak wcześnie jesteś?- zapytała.
 -No wiesz, stęskniłem się za tobą i Marco. Nie mogłem się doczekać, aż was zobaczę- odparłem z szerokim uśmiechem.
 Anka wywróciła oczami i zawołała Reusa. Blondyn zbiegł po schodach, przytulił brunetkę i pocałował ją w policzek. Wiedziałem, że robi to tylko, żeby mnie zdenerwować, więc się tylko uśmiechnąłem.
 -Cieszę się, że wam się układa- powiedziałem przesłodzonym głosem.
 Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem i poszła po torebkę.
 -To co, teraz za niańkę będziesz robił?- spytał Marco z uśmiechem.
 Przycisnąłem go do ściany trzymając kołnierz jego koszuli.
 -Posłuchaj mnie gnojku, bo powiem to tylko raz. Nie wiem kurwa, o co ci chodzi i co chcesz osiągnąć! To ty tu zawiniłeś, ty mnie powinieneś przepraszać, a nie jeszcze wkurwiać! Liżesz się na moich oczach, z moją żoną i kurwa po co!?
 -Nie, to ty posłuchaj- warknął i mnie odepchnął.- Nawet nie próbuj się zbliżyć do Ani, bo teraz jest ze mną. Twój czas już minął, rozumiesz?
 W odpowiedzi wybuchnąłem śmiechem.
 -Ty myślisz, że... Że ja chcę wrócić do Ani? Popaprało cię? Przyszedłem do córki, nie do niej! Błagam cię!
 Reus nie zdążył nic odpowiedzieć, bo zjawiła się Stachurska i patrząc krytycznie na nas obu wyszła z mieszkania ciągnąc za sobą Reusa.
 Poszedłem na górę, do pokoju Julki. Zawiodłem się, bo moja córeczka właśnie spała. No dobra, nie będę jej budził. Stwierdziłem, że poszukam reszty moich rzeczy i zabiorę je do Mario. Zacząłem przeszukiwanie szaf, ale ze zdziwieniem zauważyłem, że w miejscy moich ciuchów, są ciuchy Marco... W rogu leżały dwie wypełnione po brzegi torby. Poczułem dziwne ukłucie w sercu.
 Poszedłem do łóżeczka Julki. Zawsze kiedy na nią patrzyłem wszystkie problemy jakby znikały. Tak było i tym razem...

[Narracja trzecioosobowa]
 Ania razem z Marco wrócili do ich mieszkania. Blondyn był lekko podchmielony i co chwile wieszał się na Ance, całując ją po szyi. Dziewczyna śmiała się i próbowała odwiesić kurtkę i odczepić od siebie piłkarza.
 Kiedy w końcu jej się to udało, weszła głębiej do domu. Rozejrzała się po pokojach, ale nigdzie nie widziała Roberta, ani jej córki.
 -Robert? Robert gdzie ty jesteś?- krzyknęła szeptem, żeby nie obudzić Julki.
 -Będę czekał w sypialni kochanie- oznajmił Reus i pocałował ją w policzek. Stachurska odpowiedziała mu uśmiechem i odprowadziła go wzrokiem.
 Przyjrzała się bliżej kanapie, bo wydawało jej się, że widziała tam kogoś. Podeszła. No tak. Robert razem ze swoją córką zasnęli i nie obudził ich nawet Marco, który przewrócił się na schodach po drodze na górę. Brunetka uśmiechnęła się i przybliżyła do nich, żeby jeszcze uważniej im się przyjrzeć. Przez chwilę poczuła się tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Lewemu często zdarzało się zasnąć razem z Julką i zawsze wtedy tak słodko wyglądali.
 Dziewczyna pochyliła się nad swoim byłym i pocałowała go w policzek. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Nie zapanowała nad tym. Może jakoś tak odruchowo wyszło. Zrobiła się czerwona, mimo, że nikt tego nie widział. Szturchnęła Lewego w ramię, żeby go obudzić.
 -Zasnąłem?- spytał zaspanym głosem i uśmiechnął się lekko.
 -Jak widać- odparła Ania. Chciała wziąć Julkę na ręce, żeby zanieść ją do łóżeczka.
 -Mogę ja to zrobić?- zapytał Robert.
 Brunetka potaknęła głową. Lewandowski wziął małą na ręce i razem z Anką poszli ją położyć. Potem przez chwilę wspólnie patrzyli jak ich malutka córeczka śpi.
 -Przez chwilę poczułam się tak jak dawniej- szepnęła Ania i spojrzała na Roberta niepewna jego reakcji.
 -Ja też- odparł i uśmiechnął się pogodnie.
 -Tęsknie za tym- dodała.
 Piłkarz spuścił wzrok i nic na to nie odpowiedział.
 -I tak nie wróci już to co było, Ania. Każde z nas ułożyło sobie życie na nowo. Nawet gdybyśmy chcieli do siebie wrócić... To się nie uda- powiedział patrząc cały czas w podłogę.
 -Wiem- odparła smutno.
 -Żałujesz, że się rozstaliśmy?
 -Nie... Jestem szczęśliwa z Marco, ale... Z tobą też byłam. Po prostu trudno zapomnieć o wielu latach wspólnego życia ot tak.
 Chłopak uśmiechnął się na znak, że rozumie.
 -To ja się już chyba będę zbierał- oznajmił Robert. Stachurska odprowadziła go do drzwi i przytuliła. Oboje wiedzieli, że to nie zwykłe pożegnanie. To było zakończenie ich związku, to właściwe, a nie w gniewie. Ania szybko odeszła od Roberta, a w jej oczach pojawiły się łzy.
 -Dobranoc- powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
-----------------------------------------------------------------------------
No więc tak. Najpierw chciałam się z Wami przywitać i (znowu) przeprosić za rozdział. Miesiąc pisania (w międzyczasie wyjazd na mecz, przygotowania do konkursu z biologii i mnóstwo nauki! :<) i wychodzi takie coś. ;< Obiecuję poprawę i proszę o rozgrzeszenie! :*
Hahaha, opowiem Wam jeszcze historię mojego życia XD Jak już wiecie (albo i nie wiecie) mieszkam sobie nad morzem. Wczoraj mieliśmy z klasą jechać do Tropical Island pod Berlin a potem na Weihnachtsfest :D Ale nie pojechaliśmy, bo Orkan Ksawery- mój nowy przyjaciel- postanowił sobie wiać akurat teraz! ;_;
Wybaczcie, ale muszę się komuś wyżalić ;* Pa kochane ;3 Komentujcie, to strasznie motywuje, może rozdział będzie wtedy szybciej ;D
Buziole ;*

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 24 "Odwiedziny"

[Miesiąc później]
 [Natalia]

 Obudziłam się jak zwykle około ósmej. Doszłam do wniosku, że jedynym pozytywem tego szpitala jest to, że nie muszę się tak wcześnie zrywać.
 W głowie cały czas huczały mi emocje, po obejrzeniu wczorajszego meczu. Ale... Jaki to był mecz! W ostatnich minutach, nasza Borussia strzeliła dwie bramki i tym samym awansowała do półfinału Ligi Mistrzów. Byłam z nich taka dumna... Chciałabym teraz być przy nich. A szczególnie przy jednym...
 Usłyszałam kroki dochodzące z korytarza. Czyżby znowu ktoś przyszedł do Marthy? Całymi dniami ktoś u niej przesiadywał... Jak nie chłopak, to przyjaciółka, albo rodzice, dziadkowie, ciocie... Ja niestety nie miałam tyle szczęścia. Raz dziennie, wieczorami spędzałam około godziny na gadaniu z Lewandowskim przez telefon i to wszystko.
 Drzwi się otworzyły i już po chwili w moim pokoju ujrzałam...
 -Heja BVB! Heja BVB!- Lewandowski śpiewał na cały głos, nie zważając na innych pacjentów. Na szczęście, że sala była teraz pusta, bo moja współlokatorka poszła na jakieś badania.
 -Robert!- pisnęłam i chciałam zerwać się z łóżka, żeby do niego podbiec. Piłkarz był szybszy, bo usiadł na moim łóżku, mówiąc coś, żeby nie wstawała i się nie przemęczała i mocno mnie przytulił.
 Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, widoku... I jeszcze ten zniewalający zapach jego perfum! Wtuliłam się mocno w niego i ścisnęłam go.
 -Ejj... Kotek, wiem, że się stęskniłaś, ale nie musisz mnie dusić- zaśmiał się i odsunął.
 -Przepraszam- wybuchnęłam śmiechem.- Jakim cudem udało ci się wyrwać z Dortmundu?- spytałam zaciekawiona.
 -Trener miał tak dobry humor po meczu, że kiedy zapytałem go, czy mogę pojechać od razu się zgodził. Pewnie nawet nie był za bardzo tego świadomy, ale... Jestem- uśmiechnął się triumfalnie.- A jak ty się czujesz? Świetnie wyglądasz- puścił mi oczko.
 -Dobrze... Lekarz powiedział, że wypuszczą mnie gdzieś w maju!- odparłam zadowolona.
 -Naprawdę!?- jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, ukazując biel idealnych zębów.- Może uda się jakieś bilety załatwić i finał zobaczysz na żywo! Spytam się Kuby czy jakichś nie ma- wybuchnął śmiechem.
 -Jeszcze w tym finale nie jesteście- przypomniałam mu.
 -Nie wierzysz w nas?- udał obrażonego.
 -A jak nie to co?
 Spojrzał na mnie wyzywająco. Przybliżył się i namiętnie mnie pocałował. Jego ręka wędrowała po mojej talii, a ja wplotłam palce w jego włosy. Wiedziałam, że mnie zabije, że zniszczyłam mu fryzurę, ale czy to istotne?
 -Tak bardzo tęskniłem- wyszeptał mi prosto do ust.
 -Ja też tęskniłam.
 -Nie mogę się doczekać aż wrócisz do Dortmundu.
 -Panie Lewandowski, czy pan coś sugeruje?- zaśmiałam się.
 -Ja? Ależ skąd!- odpowiedział uśmiechem.
 -Do kiedy zostajesz?- spytałam patrząc uważnie w jego oczy, które posmutniały.
 -Już jutro rano muszę wracać- jęknął.- Mam być pojutrze na treningu. Klopp by mi głowę urwał, jakby mnie nie było- uśmiechnął się przepraszająco.
 -To nic, mamy cały dzień- odparłam.- Zaczekaj, ogarnę się i gdzieś pójdziemy- zaproponowałam.
 -Ale... Możesz już wychodzić?- nie był za bardzo przekonany.
 -Yyy... No pewnie, że mogę, czemu nie?- odpowiedziałam, jakby to było coś oczywistego. Rzecz jasna, mijało się to z prawdą, ale nie tak bardzo. Nie mogę się przemęczać, a nie, nie mogę wychodzić. Spacer z trzęsącym się nade mną Lewym, nie powinien być dla mnie niebezpieczny.
 Wzięłam swoją torbę spod łóżka i poszłam do toalety, żeby się przebrać i ogarnąć. Ubrałam czarne legginsy, jesienną, granatową kurtkę, a pod to bordowy sweterek. Mimo, że był kwiecień, było zimno, więc musiałam obwiązać się jeszcze białym szalikiem. Następnie nałożyłam sobie makijaż, czyli podkład, puder, tusz i zrobiłam lekkie kreski. Tak dawno nie widziałam siebie w makijażu. Muszę przyznać, że ta wersja, dużo bardziej mi się podoba. Robertowi pewnie też, chociaż i tak powtarza, że jestem piękna i bez makijażu.
 Zastanawiam się, jak to z nami jest? Jesteśmy jeszcze przyjaciółmi, czy łączy nas już coś więcej? Dobra, zgoda, robimy rzeczy, których przyjaciele raczej nie robią. Całujemy się, przytulamy, ale nie wiem, czy kieruje nami uczucie, czy po prostu zwykłe ludzkie pożądanie? Zupełnie nie wiem, na czym stoję. Lewandowski zachowuje się, jakbyśmy byli parą, ale nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha, albo, że chce ze mną być. Może uważa to za naturalne, że będziemy razem? Ze mną mu tak łatwo nie pójdzie, chcę mieć pewność, że nie będę jego kolejną zabawką, chcę deklaracji i chcę wiedzieć o jego uczuciach. Ale o czym ja w ogóle myślę, nie wiem czy on w ogóle coś do mnie czuje, więc nie będę wysnuwać za daleko idących wniosków. Na razie jesteśmy przyjaciółmi i to mi wystarczy.
 Wróciłam do mojej sali, w której dalej był tylko Lewy. Siedział dalej na moim łóżku i patrzył w podłogę, ale kiedy weszłam, przeniósł swój wzrok na mnie. Wodził wzrokiem po moich wychudzonych nogach, które były jeszcze chudsze w tych legginsach. Co jak co, ale szpitalnego jedzenia nie dało się jeść. No i jeszcze odpadły słodycze. Co jakiś czas zjadłam coś od Marthy, najczęściej jakieś owoce, ale tak, moje posiłki wyglądały bardzo mizernie.
 -Schudłaś- zauważył zmartwiony. Podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona, przypatrując mi się uważnie.
 -Wiem... Ale nie martw się, nic mi nie będzie- uśmiechnęłam się pocieszająco.
 -To już wiem gdzie najpierw pójdziemy- również się uśmiechnął. Zarzucił na siebie kurtkę, którą przewiesił przez łóżko, nawet nie wiadomo kiedy. Otworzył mi drzwi i przepuścił mnie przed sobą. No tak, Lewy i te jego maniery.
 Wyszliśmy z tej cholernej kliniki, a ja w końcu mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Cieszyłam się jak dziecko, że mogę w końcu pójść na spacer. Czułam się taka wolna. Spojrzałam na Roberta, który widząc moją radość, też się delikatnie uśmiechnął.
 -Lubię patrzeć jak się śmiejesz- powiedział cicho. Spojrzał mi nieśmiało w oczy, a ja poczułam się, jakbym znowu była nastolatką i była na randce z chłopakiem. Poniekąd tak jest, ale nie jestem nastolatką, a chłopak, który mi się podoba jest moim najlepszym przyjacielem.
 Nie mogłam go rozgryźć. Czasami był taki pewny siebie, z zaraz potem, kiedy zaczynał mówić o uczuciach, stawał się nieśmiały.
 Tą sielankową scenkę przerwało burczenie w moich brzuchu. Lewandowski wybuchnął śmiechem, złapał mnie za rękę i zaprowadził do jakiejś restauracji. Weszliśmy, robiąc niemałe zamieszanie. Połowa ludzi, znajdujących się w tym pomieszczeniu, zaczęło nieśmiało podchodzić do Roberta i prosić o zdjęcia i autografy.
 Kiedy w końcu mieliśmy spokój, Lewy zaprowadził mnie do jednego ze stolików, uśmiechając się do mnie przepraszająco.
 -Nie musisz przepraszać za swoich fanów- powiedziałam.
 -Wiem, ale chcę, żebyś chociaż ty miała normalne życie. Żebyś mogła wyjść, na przykład ze mną- spojrzał znacząco na mnie.- I nie być zaczepiana przez ludzi.
 -Ale mi to nie przeszkadza- uśmiechnęłam się.
 -Zawsze chciałaś być fejmem. Przyznaj się!- zaczął się śmiać.
 -No pewnie, wiesz, zależy mi tylko na kasie i sławie!
 Naszą luźną rozmowę przerwał kelner, który się zjawił i spytał, czy może przyjąć zamówienie.
 -Poproszę sałatkę...- zaczęłam.
 -Dwa razy pizza pepperoni. A o tej sałatce proszę zapomnieć- przerwał mi Robert.
 -No ej!
 -Pizza duża, czy mała?- spytał chłopak.
 -Ma...- znowu zaczęłam, ale Lewandowski znowu mi przerwał.
 -Duża.
 Blondyn odszedł od naszego stolika, a ja zmroziłam Roberta spojrzeniem. Ten tylko cieszył się jak głupi i najwyraźniej nic sobie nie robił z mojej obrażonej miny.
 -Nie zjem całej pizzy- powiedziałam.
 -Pomogę ci- uśmiechnął się jeszcze szerzej.
 -Byłoby miło, gdybym sama mogła wybrać sobie jedzenie.
 -Byłoby miło, gdybyś sama jadła i nie musiałbym cię dokarmiać.
 -Nie musisz.
 -Serio chcesz się teraz kłócić?
 Założyłam ręce na piersi i udawałam obrażoną. Patrzyłam cały czas na Lewego, który wyglądał dosyć zabawnie. Był zdezorientowany, nie wiedział o co mi chodzi. Nie wiedział, czy ma przepraszać, czy się kłócić, czy cokolwiek.
 -Dobra, Robert, spokojnie. Nie chcę się z tobą kłócić, jak widzę cię raz na ruski rok- powiedziałam. W jego oczach dostrzegłam ulgę.
 -Wiesz, ja to wszystko robię, bo mi na tobie zależy- powiedział cicho i lekko się uśmiechnął. Znowu przypomniało mi się, jak byliśmy pierwszy raz na w restauracji. To znaczy, ja wyszłam pobiegać, a on zmusił mnie, żebym z nim poszła i w efekcie zafundował mi obiad.
 -Jesteś jak Grey- stwierdziłam. Brunet chyba za bardzo nie wiedział, o co mi chodzi, bo spojrzał na mnie jak na idiotkę.- Zmuszasz mnie do jedzenia!- wyjaśniłam.- Tak, przeczytałam tą książkę. Nie miałam co robić!- dodałam i wybuchłam śmiechem.
 -Ja już myślałem, że w czym innym ci Greya przypominam- mruknął cicho.
 -W tym, że tak jak on jesteś niewyżyty seksualnie?- cały czas się śmiałam, a Lewy zrobił jakąś dziwną minę i spojrzał w bok. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował z tego.
 Po jakichś piętnastu minutach kelner przyniósł nam nasze pięknie pachnące, gorące, duże pizze. Jedzenie upłynęło nam w miłej atmosferze.
 Wyszliśmy z restauracji, a Robert oznajmił, że musi już wracać.
 -Szkoda, że się nie załapaliśmy na Oktober Fest- zażartował. Wywróciłam oczami i się zaśmiałam.
 -Znowu byś się tylko najebał... A właśnie! Jak tam twój alkoholizm?- spytałam.
 -Moje ''co"?
 -Lewy błagam cię- spojrzałam na niego spod uniesionych brwi.
 -Że ja niby jestem alkoholikiem?- chyba się obraził. Odwrócił głowę i chciał wstać, ale złapałam go za rękę i zatrzymałam. Stanął naprzeciwko mnie, z urażoną miną. Cały czas nie puszczał mojej ręki. Raczej żadnemu z nas nie było do tego spieszno.
 -Nie mówię, że od razu jesteś uzależniony... Ale mógłbyś trochę ograniczyć- stwierdziłam.
 -Ale ja w ogóle nie pije!- bronił się, a ja już nie mogłam wytrzymać i po prostu wybuchłam śmiechem przy ludziach, którzy patrzyli na mnie jak na idiotkę.
 -Kiedy ostatni raz się upiłeś?
 -Ee.... Ale to było tak... No wiesz...- uniosłam brwi, cały czas wyczekując odpowiedzi.- No przedwczoraj.
 -No widzisz!?- wiedziałam, że to powie. Martwiłam się o niego, znałam go w sumie od niedawna, a bardzo często widziałam pijanego, albo chociaż spożywającego alkohol. Wiem, że teraz nie jest mu łatwo, zostawiła go żona, przyjaciel go zdradził, pewnie też martwi się trochę o mnie, ale jego koledzy mówią, że to wcale nie pojawiło się tak nagle. Lewy kierował się zasadą, że jest młody, więc mu wszystko wolno. To na imprezach zdradzał Anię, a gdzie imprezy, tam alkohol.
 -Ale to wszystko przez ciebie! Bo ciebie nie ma przy mnie i jestem samotny, a jak tęsknię, to co mam robić?
 Wow. Zarumieniłam się i nie wiedziałam, co powiedzieć. To było takie słodkie.
 -No na pewno nie się truć- odpowiedziałam cicho.
 -Oj tam... Przez tyle lat, kiedy byłem z Anką, byłem na tych wszystkich dietach, nic nie mogłem jeść, ani pić... Trzeba jakoś odreagować.
 Nic już nie powiedziałam, tylko ruszyłam w stronę kliniki. Nie chciałam tam wracać, ale cóż...
 Robert wlókł się koło mnie nic nie mówiąc. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. Mam nadzieję, że po moim powrocie do Dortmundu, wyjaśni się to, co jest między nami.
 Po czułym pożegnaniu z Lewandowskim, znowu zostałam sama. Ktoś mógłby pomyśleć, że się nad sobą użalam. Może i tak jest, ale myślę, że mam do tego prawo po kilkumiesięcznym siedzeniu w szpitalu.
 Ogarnęłam się, ubrałam w piżamkę i wskoczyłam do łóżka, jakby nigdy nic. Niedługo pewnie przyjdzie tu mój lekarz i opieprzy mnie za wychodzenie.
 Poszłam do łazienki, żeby zmyć makijaż. Jakby nie zauważył, że mnie nie było, to nie chcę się sama wkopać. Kiedy wstawałam lekko zakręciło mi się w głowie. Podtrzymałam się umywalki i spojrzałam na siebie w lustrze. Byłam cała czerwona. Czyżbym miała gorączkę? A może to dlatego, że na zewnątrz było zimno? Przepłukałam twarz zimną wodą. Na chwilę poczułam się lepiej, ale zaraz potem poczułam straszny ból w okolicach głowy. Poczułam jak upadam na zimne kafelki...
 [Robeeert]:
 Po powrocie do domu Mario, jedyne o czym marzyłem, to walnięcie się na łóżko i pójście spać. Byłem wykończony podróży. Odwieszałem właśnie kurtkę na wieszak, kiedy usłyszałem dzwonek telefonu.
 -Pan Robert Lewandowski?- spytał mnie jakiś facet w słuchawce.
 -Tak, o co chodzi?- zapytałem zmęczony i lekko zirytowany. Liczyłem na chwilę spokoju.
 -Chcieliśmy tylko poinformować, że...- zawahał się.- Pani Przybylska straciła przytomność, jest teraz w śpiączce. Prosił pan, żeby mówić panu na bieżąco co się dzieje, wiec...
 Nogi się pode mną ugięły. O nic więcej nie chciałem się pytać. Rozłączyłem się i chciałem wybiec z mieszkania. Nie wiem po co, chyba żeby wrócić z powrotem do Monachium. Zatrzymał mnie wchodzący właśnie Goetze.
 -Stary, gdzie ty znowu idziesz!?- spytał i złapał mnie za ramiona.
 -Muszę jechać do Monachium! Puść mnie, nie mam czasu!- szarpałem się, ale Mario nie chciał mnie puścić.
 -Lewy uspokój się! Co się stało, powiedz mi!
 -Natalia, ona... Jest w śpiączce... To moja wina,wszystko moja wina!- powoli traciłem siłę, do szarpania się z przyjacielem, a mój głos robił się coraz cichszy. Oparłem głowę o ramię kolegi i prawdopodobnie zacząłem płakać. Chyba, bo dokładnie tego nie pamiętam.
______________________________________________
Hejka skarby ;* Wiem, po tak długiej przerwie spodziewałyście się na pewno czegoś lepszego... Powiem, że ja też, ale tak czasem jest ;// Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie lepszy. :3 Tylko najpierw muszę go napisać... I właśnie dlatego, zdecydowałam, że nowe rozdziały będą się pojawiały co miesiąc. Przepraszam, że tak długo, ale w każdy pierwszy piątek miesiąca pojawi się nowy rozdział. No chyba, że będzie tak dobrze, że będę miała z pięć rozdziałów napisanych pod rząd, wtedy dodam szybciej.
Mam tylko prośbę. Bądźcie ze mną. Komentujcie, pokażcie, że jesteście i że nie robię tego tylko dla siebie ;*
Kocham Was <3 Do zobaczenia w 6 grudnia ;3

sobota, 12 października 2013

Zawieszenie ;_;

Muszę Was strasznie przeprosić, ale niestety prowadzenie tego bloga dalej, nie ma sensu. Nie komentujecie tak dużo jak wcześniej, a ja nie mam czasu, ani weny. :< Oczywiście, wrócę tu, myślę, że gdzieś już w listopadzie. Myślałam, że jak się już przyzwyczaję do szkolnego trybu życia, to znajdę jakoś czas, ale ja go kompletnie nie mam :/ Dzisiaj pierwszy raz od tygodnia włączyłam laptopa, więc to chyba mówi samo za siebie :)
Mam nadzieję, że będziecie tu zaglądać i kiedy wrócę, będziecie na mnie czekać :3 Pamiętajcie, jesteście najlepsi! :D*
PS. Czy tylko ja mam strasznego doła, po wczorajszej porażce? :< Niby się spodziewałam, że nie wygramy, ale to i tak boli. Już miałam nadzieję, nasza gra wyglądała całkiem dobrze, a tu takie nic :o

piątek, 4 października 2013

Rozdział 23 "Poradnia małżeńska u Kuby"

Wstałem już w lepszym nastroju i stanie niż wczoraj. Tym razem nie siedzieliśmy z Mario nad butelką do późnej nocy. Chociaż miałem na to niemałą ochotę, ale moja misja wymagała trzeźwości. Muszę pojechać na trening.
 Kiedy mój przyjaciel wyszedł ze swojej sypialni zaspany i w piżamce (czyli w różowej koszulce i granatowych bokserkach, ale nie, ja nic nie mówię...), ja jadłem śniadanie prawie gotowy do wyjścia.
 -A ty co, dospać nie mogłeś?- zapytał pocierając oko.
 -Też się cieszę, że cię widzę, mój drogi przyjacielu- wstałem od stołu i rozłożyłem ręce, żeby go przytulić, jednak wyminął mnie i otworzył lodówkę.
 -Kawyyy- jęknął.
 -W lodówce szukasz kawy?- zaśmiałem się.
 -Dlaczego jesteś taki szczęśliwy? Jest za wcześnie na szczęście!- znowu jęknął i usiadł przy stole jedząc moje śniadanie. Zignorowałem to i poszedłem się ubrać. Nie mogłem za bardzo fantazjować ze strojem, szedłem tylko na trening. Wziąłem więc czarny, klubowy dres i wciągnąłem na siebie.
 -Idziemy już?- spytałem, kiedy wyszedłem z mojej tymczasowej sypialni.
 -Za chwilę... Ale... Ja już wiem!- krzyknął.- Wiem, czemu chcesz jechać na ten nieszczęsny trening- odpowiedział na moje nieme pytanie.
 -No, zaskocz mnie.
 -Reus- to jedno słowo wystarczyło za całą odpowiedź, a mi zepsuł się humor na wzmiance o "przyjacielu".
 -No tak. A coś w tym złego?
 -Nie, ja mam tylko nadzieję, że nic mu nie zrobisz- westchnął.
 -A co ja mu mogę zrobić?- westchnąłem, chociaż jedynym na co miałem ochotę to w końcu stanąć z nim twarzą w twarz.
 -Zbieraj się- rzucił i poszedł po swoją torbę. Zrobiłem to samo i wyszliśmy na trening.
 Droga upłynęłam nam głównie na milczeniu i patrzeniu się na ulice Dortmundu. Zastanawiałem się, co zrobię jak go zobaczę. Co mu powiem? Nie liczę na normalną, spokojną rozmowę, ewentualnie na jakieś krzyki. Na początku chciałem po prostu obić mu mordę, za to co zrobił, ale zrozumiałem, że to do niczego nie prowadzi.
 Weszliśmy do szatni, gdzie zastaliśmy już prawie wszystkich chłopaków z drużyny. Przebrałem się i w ciszy siedziałem i czekałem, aż pojawi się Marco. Nikt nie wiedział, czy się do mnie odezwać, czy nie. Na pewno wiedzieli o tym, co się stało między mną a Anką i może nie chcieli poruszać tego tematu. Byłem im za to wdzięczny.
 W końcu się doczekałem i przyszedł Reus.
 -Mogę cię prosić na słówko?- spytałem niby to miłym głosem, nie pozwalając mu się nawet przebrać. Zrobił zmieszaną minę, ale kiwnął głową i poszedł za mną.- Marco...- zacząłem. Nie miałem pojęcia co powiedzieć. W głowie miałem mętlik, byłem zły, zdenerwowany, smutny i wszystko na raz.- Jak mogłeś mi zrobić coś takiego?! Przyjaźniliśmy się do cholery!- warknąłem.
 Blondyn stał i patrzył się na swoje buty. To co się za chwilę wydarzyło mnie zaskoczyło. Spojrzał mi wyzywająco w oczy i powiedział:
 -Może gdybyś poświęcał Ani wystarczająco dużo czasu, to by do tego nie doszło!
 -Kurwa, facet, przeleciałeś moją żonę, nie będziesz mi prawił morałów, bo to ty tu zawiniłeś!
 -No dobra, nie będę ci prawił morałów. Robiłem to już wystarczająco dużo razy, ale ty i tak nie słuchałeś! Nie mogłem już patrzeć jak Ania cierpi, kiedy ty się szlajasz po nocach i zaliczasz panienki zamiast zająć się nią!
 -Marco, byłeś moim przyjacielem! Zrozumiałbym, gdyby to ona zdradziła mnie z kimś kogo nie znam, ale nie z moim najlepszym kumplem!
 -Wiesz co Robert, może ona po prostu szukała kogoś, kto da jej to, czego ty nie mogłeś... Albo byłem lepszy od ciebie w łóżku, dlatego wolała sypiać ze mną- odparł i odwrócił się. Złapałem go za ramię i szarpnąłem tak, że znowu stał do mnie przodem. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, otrzymał ode mnie cios w twarz. Konkretniej w nos. Szarpaliśmy się jeszcze przez dobre kilka minut, wykrzykując pod swoim adresem najróżniejsze obelgi, dopóki nie przyszedł trener wraz z całą drużyną i nas nie rozdzielili.
 -Co wam odbiło!? Lewy!- krzyknął Jurgen, a wiadomo, jak Jurgen się wkurzy to nie ma żartów.
 -Trener wie co ta świnia mi zrobiła!?
 -Wiem, że prawdopodobnie złamałeś mu nos- westchnął patrząc na Reusa spod uniesionych brwi.
 -Należało mu się!- krzyknąłem.
 -Robert przestań się wydurniać! Co się z tobą dzieje!?
 -Trener nie wie?- spytałem z niedowierzaniem.- Myślałem, że wszyscy już wiedzą- burknąłem.
 -Lewy się nie może pogodzić, że nie dostał tego, czego chce- mruknął Marco, za co oberwał od Kuby w ramię.
 -Nie, Lewy nie może się pogodzić z tym, że jesteś takim do dupy przyjacielem- odpowiedział mu Piszczek. Kto by pomyślał, że to własnie Piszczu i Kuba staną po mojej stronie. Niby się pogodziliśmy, ale nie przyjaźniliśmy się, ani nic. Ale w takich chwilach, mogłem zobaczyć, na kogo mogę liczyć.
 -Nie kłóćcie mi się tu! Marco... Chodź- powiedział Jurgen, wziął go za ramię i poszedł gdzieś korytarzem, wcześniej wymownie patrząc na jego czerwony i zakrwawiony nos. Zostałem sam z chłopakami. Znowu. Nigdy nie czułem się w ich towarzystwie jakiś skrępowany, ale teraz, kiedy wiedziałem, że myśli i wzrok wszystkich skierowane są na mnie, zrobiło mi się trochę dziwnie.
 -Wiesz co Lewy... Na twoim miejscu zrobiłbym to samo- powiedział Hummels i uśmiechnął się do mnie ciepło. Odwzajemniłem zaskoczony ten gest. Potem chłopaki po kolei mówili mi jakieś słowa otuchy, a Kevin to się nawet do mnie przytulił. Naprawdę nie wiem, jak mogłem kiedykolwiek myśleć o odejściu z Borussi! Gdzie ja bym znalazł takich przyjaciół?
 -Dzięki... To dla mnie wiele znaczy- odparłem.
 Po chwili koło nas zjawił się Reus, który ze spuszczonym wzrokiem przeszedł bez słowa i wyszedł najprawdopodobniej na boisko. Zaraz po nim zjawił się Klopp, który polecił mi skinieniem głowy, żebym za nim poszedł.
 -Masz szczęście, że nie złamałeś mu nosa- powiedział poważnie trener.
 -To raczej on ma szczęście. Ja tam zadowolony nie jestem- odparłem bez przekonania. Trener skarcił mnie spojrzeniem.
 -Robert... Wiem, co się stało. Marco mi powiedział. I masz rację, nie pochwalam jego zachowania i prywatnie, jako twój przyjaciel ci współczuję i pamiętaj, że jestem z tobą, ale jako trener, muszę udać, że nic mnie to nie obchodzi. Przykro mi. Nie możesz sobie teraz pozwolić na humory, przynajmniej na boisku. I nie możesz opuszczać treningów. I tak zrobiłeś już sobie dłuższy weekend... Zrozum, za miesiąc mamy ćwierćfinał Ligi Mistrzów, musimy ciężko pracować, żeby się udało. I przecież wiesz, że na boisku zapominasz o problemach, więc myślę, że to będzie dla ciebie dobre- dodał, widząc moją nieprzekonaną minę.
 -Dzięki trenerze- odparłem i lekko się nawet uśmiechnąłem.
 Poszliśmy na trening i stało się tak, jak przewidywał trener- piłka zupełnie mnie pochłonęła, z resztą jak zawsze i nie myślałem już o Ani, Marco, czy czymkolwiek.
 Po treningu wróciliśmy z Mario do domu. Gotze okazał się być wobec mnie solidarny, więc nie za dużo czasu spędził dziś z Reusem. Nie mam zamiaru szkodzić ich przyjaźni, ale to było ze strony Mario okej.
 Mój przyjaciel zaraz po wejściu do mieszkania, przypomniał sobie, że nie mamy nic do jedzenia, więc wysłał mnie na zakupy. Z przyzwyczajenia pojechałem do tego samego supermarketu co zawsze. W tym, którym poznałem Natalię... Boże, przez moje zawirowania małżeńskie prawie w ogóle o niej nie myślałem. Zdałem sobie sprawę, że jej potrzebuję. Ona wiedziałaby, co powiedzieć, żeby poprawić mi humor.
 Przyglądałem się tępo sklepowym regałom, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu za ramię i powiedział krótkie:
 -Cześć.
 Była to przyjaciółka Natali, jak jej tam... Vanessa!
 -Hej fanko Bayernu- zawsze nazywałem ją tak w myślach i chyba niechcący powiedziałem to na głos, ale bynajmniej jej to nie obraziło.- Jakoś wyjątkowo miła jesteś dzisiaj dla mnie, czyżbyś zapomniała o tym, że mnie nie lubisz?- spytałem z ironicznym uśmieszkiem.
 -Nie, nie zapomniałam- jej uśmiech wyglądał zupełnie jak mój.- Ale myślę, że dzisiaj mogę dać ci spokój. Chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, z powodu tego, co się stało. Od zawsze wiedziałam, że Reus to idiota!- powiedziała ze współczuciem.
 -Ja potrzebowałem ponad roku, żeby to odkryć- prychnąłem.
 Chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Myślę, że to miało być coś niemiłego, bo znowu się uśmiechnęła. Jej uśmiech dziwnie na mnie działał. Doszedłem do wniosku, że jest całkiem ładna. Ej, Lewy! Ogarnij się kurwa! Dopiero co cię żona rzuciła, a przed zaśnięciem fantazjujesz o jej przyjaciółce!
 -W sumie, jesteś jedynym w miarę ogarniętym piłkarzem w Borussi. Jakbym mogła coś dla ciebie zrobić, nie wiem, pocieszyć, daj znać- znowu posłała mi ten swój uśmiech, kobieto, z czego ty się ciągle cieszysz!? Z tego, że ja zaraz nie wytrzymam, bo jestem za bardzo samotny, a ty nawet ładna!?
 -Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żebyś mnie pocieszyła- mój głos stał się niższy. Patrzyłem jej w oczy, w których dostrzegłem zaskoczenie, a potem ten wyraz, który oznaczał, że chce grać w tą samą grę co ja.
 -A co mogę dla ciebie zrobić?- spytała zmysłowym głosem. Boże, kobieto, nie działaj tak na mnie!
 Uśmiechnąłem się i to chyba mówiło samo za siebie.
 -Jest taki jeden drobiazg- odparłem, cały czas nie spuszczając wzroku z jej oczu.
 Wziąłem ją za rękę i wyszliśmy. Nie wziąłem zakupów, nagle stały się jakieś takie zbędne. Wsiedliśmy do jej samochodu, z racji tego, że mądry ja poszedłem pieszo. Ale w sumie, to nawet lepiej i tak nie wiem, gdzie ona mieszka.
 Z samochodu wyszedłem jako pierwszy i otworzyłem jej drzwi. Potem zniknęliśmy w jej mieszkaniu, a to co się tam działo, pozostanie już naszą słodką tajemnicą...

Wyszedłem spod prysznica przeczesując wilgotne włosy palcami. Nie mam wątpliwości, że to co się stało przed chwilą, było złe, niewłaściwe i takie tam... Ale nie żałuję. Jestem wolny, ona też. Jesteśmy dorośli. Ale z drugiej strony... Nie chciałbym, żeby ktoś się o tym dowiedział. A na pewno nie Natalia! Trzeba będzie porozmawiać z Ness...
 Dziewczyna przechadzała się w za dużej koszulce, sięgającej jej do połowy ud. Uśmiechnęła się do mnie, kiedy mnie zauważyła.
 -Hej- powiedziała miękko.
 -Hej... Słuchaj, musimy pogadać- przybrała cwaniacki wyraz twarzy.- To musi...
 -Zostać między nami. Tak, wiem- odparła i westchnęła.
 -Cieszę się, że rozumiesz- uśmiechnąłem się.
 -Błagam, myślisz, że będę się chwalić na prawo i lewo tym, że przespałam się z piłkarzem Borussi? Moje kibicowskie ego teraz cierpi- udała smutek i pokręciła głową z niedowierzaniem.- A co by zrobił mój braciszek jakby się dowiedział! Uuuu... W Monachium mogłabym się nie pokazywać- zaśmiała się.
 -A dlaczego?
 -Serio myślisz, że Thomas Muller byłby zadowolony z tego, że jego siostra przespała się z piłkarzem ich największego rywala?
 -Thomas Muller!? Żartujesz.- prychnąłem.
 Pokręciła głową, zaprzeczając.
 -I skąd pomysł, żeby przyjechać do Dortmundu?- spytałem z niedowierzaniem.
 -Tylko tu przyjęli mnie na studia... Nie pytaj- wyjaśniła i lekko się uśmiechnęła.
 -Okej- odpowiedziałem.- Chyba już pójdę. Było...
 -Fajnie- dokończyła za mnie.
 Potaknąłem głową, pożegnałem się z nią i wyszedłem. Byłem z siebie dziwnie zadowolony. Jakbym sobie teraz udowodnił, że jednak nie jestem taką do końca ciotą, że nawet moja żona wolała mojego przyjaciela ode mnie.
 Wróciłem do mieszkania Gotzego uśmiechnięty od ucha do ucha, jednak mój nastrój zaraz uległ zmianie.
 -Gdzie ty byłeś tyle czasu!?- krzyknął.- Nawet zakupów nie zrobiłeś!? Serio Lewy!?
 -Zapomniałem- bąknąłem.
 -To gdzie ty byłeś!?- wywrócił oczami.
 -Eeee... Nigdzie... Poszedłem się przejść i musiałem zapomnieć o tych zakupach- odparłem, chociaż trudno mi było ukryć śmiech.- Jak chcesz, mogę pojechać jeszcze raz- dodałem, ale zaraz wybuchnąłem śmiechem.
 -Nie dzięki. Zamówiłem sobie pizzę. Będziesz teraz winny mojej ewentualnej nadwagi!
 -Ewentualnej?- zaśmiałem się.
 Spojrzał na mnie nienawistnie, ale potem odwzajemnij uśmiech.
 -Dobrze, że przynajmniej humor ci się poprawił.
 Pogadaliśmy jeszcze chwilę, a potem każdy zajął się swoimi sprawami. Gotze pojechał do klubu, twierdząc, że musi tam coś podpisać. Nie drążyłem tematu. Usiadłem sobie wygodnie na kanapie włączając telewizor. Jak zwykle nic nie było. Dlaczego niemieckie kanały są takie żałosne!?
 Jak się tak dłużej zastanowić, czułem w sobie głupią pustkę. Czułem się, jakbym zdradził Natalię, chociaż nawet z nią nie byłem! Moja "przygoda" z Vanessą poprawiła mi humor tylko na krótki czas. W sumie nie wiem, po co to zrobiłem. Żeby sobie coś udowodnić, że jednak nie jestem taki beznadziejny? Teraz upewniłem się, że tak właśnie jest.
 -Lewy! Ej Lewy!- krzyknął ktoś za mną. Aż podskoczyłem i spojrzałem na tego osobnika wielkimi oczami.
 -Kuba! Musisz mnie tak straszyć!?- spytałem z pretensją.
 -Przepraszam. Ale na przyszłość, zamykaj drzwi- posłał mi uśmiech.- Przyszedłem bo... Widziałem cię na treningu, byłeś taki przygaszony. Aż mi się żal ciebie zrobiło- mówił. Spojrzałem na niego zdziwiony.- Lewy, ja mam uczucia- zaśmiał się.
 -Wiem... Ja sobie po prostu nie umiem z tym wszystkim poradzić- jęknąłem.- W jednej chwili straciłem żonę i przyjaciela! Wiem, sam zachowywałem się nie lepiej, ale nie miałem pojęcia, że to tak boli...- wydukałem.
 -Mogę ci powiedzieć, jak ja to widzę- zaproponował. Skinąłem głową.- Nie możesz być zły na Anię. Ona tu w niczym nie zawiniła. To znaczy, zdradziła cię i to na pewno nie jest godne pochwały, ale w porównaniu z tym co robiłeś ty, to chyba nic. Nie miałeś dla niej czasu, no to znalazł go dla niej ktoś inny, proste. Inna sprawa jest z Reusem. On był twoim przyjacielem i zrobił ci najgorsze świństwo, ale... Nienawiść do niczego nie prowadzi- skończył swój monolog.
 -Czyli co powinienem teraz zrobić?
 -Idź do Ani, pogadaj z nią jak z człowiekiem, wyjaśnijcie sobie co wam na sercu leży... Ale nie wracaj do niej. Wasze małżeństwo jest już skończone, chodzi teraz tylko o to, żeby rozstać się w zgodzie. Chyba lepiej teraz wszystko ustalić, niż pluć na siebie w sądzie- odparł. Musze przyznać, że Kuba jak chce, to potrafi być mądry.
 -Wiesz co... Mógłbyś otworzyć poradnię małżeńską- uśmiechnąłem się.
 -Wiem, mam wiele ukrytych talentów- obaj wybuchliśmy śmiechem.
 -Może to dziwnie zabrzmi, ale... dzięki- powiedziałem.- Powiedziałeś dokładnie to, co wiedziałem, ale u ciebie zabrzmiało jakoś mądrzej!
 
 [Natalia]
 Od mojego pobytu w szpitalu minęło już kilka dni. Przyzwyczaiłam się już do tego. W sumie nie było tak źle, jakby się mogło wydawać. Gdzieś z dwa dni temu, do mojej sali wprowadziła się inna dziewczyna. Martha. Była bardzo sympatyczna. Cały czas jarała się, że znam Roberta. Spytała się, czy będzie mogła go poznać, kiedy przyjedzie mnie odwiedzić. No i własnie to mnie martwi. Robert nie dzwoni do mnie i nie daje znaku życia od kilku dni. Już o mnie zapomniał? Tak szybko? Nie spodziewałam się tego po nim, ale płakać nie będę... I tak jestem mu za wszystko wdzięczna.
-Halo?- odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
 -Hej Natalka!- usłyszałam radosny głos Lewego. Jej, tak długo go nie słyszałam! Tęskniłam za jego głosem, tak bardzo tęskniłam!
 -Lewusek?- spytałam z niedowierzaniem.
 -No a kto by jeszcze mógł dzwonić? Mam być zazdrosny?- zaśmiał się. Za jego śmiechem tęskniłam chyba jeszcze bardziej niż za jego głosem.
 -A co miałbyś być zazdrosny, błagam- jęknęłam.- Co tam w ogóle u ciebie? Tak się długo nie odzywałeś- powiedziałam z pretensją.
 -Miałem... Problemy- odparł po dłuższej chwili wahania.
 -No i mi nawet o tych swoich problemach nie powiedziałeś! To o tym polega przyjaźń?
 -Byłem pewny, że wiesz. Przecież wszędzie o tym teraz piszą- odpowiedział zmieszany.
 -A co się takiego stało?- zapytałam ze współczuciem.
 -Ania... Zdradziła mnie z Marco... Zdradzała już od dłuższego czasu. Rozstaliśmy się. Mieszkam teraz z Mario... Ale ja potrzebuję ciebie! Tęsknię za tobą!- powiedział z uczuciem. Zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu po tym, co powiedział. Ale było mi go strasznie szkoda, z powodu Ani.
 -Ja też za tobą tęsknię- wyszeptałam.- I bardzo mi przykro z powodu Ani.
 -Właśnie u niej byłem. Chciałem z nią na spokojnie pogadać, ale jakoś nie wyszło- stwierdził i już widziałam oczami wyobraźni, jak wywraca oczami.
 -Nie możecie się kłócić. Macie razem dziecko, musicie się jakoś pogodzić- powiedziałam.
 -Wiem, ale to jest jeszcze za świeża sprawa... Tęsknię za tobą.
 -To już mówiłeś- zaśmiałam się.
 -No bo ja bardzo za tobą tęsknię- uśmiechnęłam się. Po raz kolejny wiedziałam, że mam powód, żeby wyzdrowieć.
_________________________________________________
OJEZU to chyba najgorszy rozdział ;_; Ale nic dziwnego, jak nie mam zupełnie motywacji. Jak nie komentujecie, to wydaje mi się, że to wszystko bez sensu, więc nie spodziewajcie się wielkich dzieł literackich ;)
Pozdrawiam wszystkie, ściskam i całuję komentujące ;D*
Do następnego >D

środa, 25 września 2013

Rozdział 22 "Należało mi się"

[Robert]

 Wszystko się skończyło. Tylko tak to mogę opisać. W jednej chwili straciłem przyjaciela i żonę, i nawet nie wiem, czego żałuję bardziej. Razem z Mario przesiedzieliśmy całą noc przy butelkach różnych alkoholi. Chociaż w sumie, bardziej to ja piłem i z każdym kolejnym łykiem byłem bardziej skory do zwierzeń, a brunet cierpliwie mnie wysłuchiwał i się przyglądał. Teraz jest 6:30, Mario jeszcze śpi, a ja nie zmrużyłem oka przez cały ten czas.
 Nie wyobrażam sobie, żebym miał iść na trening w takim stanie. Po pierwsze, emocje są jeszcze za świeże i mógłbym zrobić coś temu idiocie. Po drugie, głowa mi pęka, jestem zmęczony i zastanawiam się, czy jeszcze pijany, czy już nie.
 Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę powiedzieć, że to niesprawiedliwe, czy coś. Ja zachowywałem się jeszcze gorzej. Ale z drugiej strony, ja nie zdradzałem Anki z Agatą, Anią, Ewą czy inną jej przyjaciółką. Takich rzeczy się po prostu kurwa nie robi!
 Nie wiem, jak długo już tak siedziałem, ale nagle zrobiła się 8:30, budzik Gotzego zadzwonił, a sam piłkarz jęcząc i trzymając się za głowę, powoli podnosił się z kanapy.
 -Lewy nie mów mi, że całą noc nie spałeś- zaczął.
 -A jak myślisz?- spytałem ironicznie.
 -Jak ty w takim stanie chcesz iść na trening?
 -Chyba sobie dzisiaj odpuszczę- mruknąłem i walnąłem się na kanapę, na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą spał Gotze.
 -Nie możesz olewać treningów...
 -Co mi zrobi różnicę jeden trening?!- warknąłem poirytowany.
 -Dobra, dobra ja nic nie mówię- uniósł ręce w geście poddania się.- Zastanawiam się, czy mogę cię tu samego zostawić-  mruknął.
 -Nie martw się, nic sobie nie zrobię jeśli o to ci chodzi. Nie potnę się łyżką. Ewentualnie mogę opróżnić zawartość twojego barku. No i lodówki, bo może zgłodnieję- odparłem.
 Mój przyjaciel tylko westchnął i poszedł do swojej sypialni się przebrać. Wtuliłem głowę w poduszkę i ze zdziwieniem doszedłem do wniosku, że jestem naprawdę zmęczony. Słyszałem już tylko trzaśnięcie drzwi, oznaczające, że Gotze wyszedł i dosłownie odpłynąłem.
 Obudził mnie dzwonek mojego telefonu. Przez chwilę chaotycznie miotałem się po pokoju w celu znalezienia urządzenia, ale w końcu, znalazłem go pod poduszką. Swoją drogą, ciekawe jak się tam znalazł, jeśli tam spał Mario?
 -Halo- odebrałem.
 -Robercik?- tak, oczywiście, to musiała być moja mama. Akurat wtedy, kiedy nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Cały czas byłem na nią zły o to szpiegowanie mnie w zmowie z Anią.
 -Ty wiedziałaś?- spytałem prosto z mostu.
 -O czym?- zapytała zdziwiona moim agresywnym tonem.
 -O tym, że się Anka sypia z Marco- warknąłem. Powoli puszczały mi już nerwy,a nie chciałem, żeby moja mama była tą osobą, ,a której wyładuję stres.
 -Co!? Ania!? Jak to z Marco!?- zasypywała mnie pytaniami. Była zaskoczona, z resztą ja też tak zareagowałem, kiedy się dowiedziałem.
 -Normalnie... Widocznie nasze małżeństwo nic dla niej nie znaczyło- westchnąłem.
 -A dla ciebie znaczyło?- naskoczyła na mnie. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że będzie trzymać moją stronę. Że będzie się nade mną rozczulać, jaki to ja biedny. Ale moja mamuśka nie raz potrafiła zaskoczyć.
 -Mamo... Pewnie, że znaczyło. Dalej znaczy. Ale ona powiedziała, że go kocha i chce z nim być. W ogóle, zapomniałem jeszcze dodać, że jest z nim w ciąży- powiedziałem cicho. Pierwsza część zdania może nie do końca była zgodna z prawda, ale...
 -A co z Julką? Z kim będzie mieszkać?
 -Wiesz... Nie mam pojęcia. Najbardziej na świecie chciałbym, żeby została ze mną i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Ale wiesz, jakie są sądy. Zawsze wezmą stronę matki- zamilkłem na chwilę, żeby po chwili dodać prawie płaczliwym tonem.- Wiesz, czego ja się najbardziej boję? Że ona zacznie traktować Reusa jak ojca, a o mnie zapomni. Że to do niego będzie mówić "tato", a ja będę jakimś tam wujkiem- pod koniec zdania załamał mi się głos. Przez moment nie mogłem wydusić słowa, bo łzy napływały mi do oczu i czułem ucisk w gardle.
 -Synuś... Jesteś jej ojcem. Niezależnie od tego, z kim będzie mieszkać, zawsze nim będziesz. Ania pomimo wszystko jest mądrą dziewczyną i na pewno będzie ci pozwalała się z nią widywać tak często jak będziesz chciał.
 -Ty też jesteś po jej stronie!?
 -Nie jestem po jej stronie!
 -I tak będę o nią walczył- mruknąłem.
 -Dobrze synku. Walcz, walcz, tylko zastanowiłeś się nad tym, co z nią zrobisz, jak pójdziesz na przykład na trening? Nawet jak wynajmiesz opiekunkę, to chyba lepiej, żeby wtedy była z matką.
 -Nie wierzę. Nawet ty chcesz mi ją zabrać! Wiesz, myślałem, że mnie zrozumiesz- rozłączyłem się i opadłem z powrotem na kanapę, ukrywając twarz w dłoniach.
 Czyli nawet moja własna matka jest przeciwko mnie? Dobrze. Ale ja tę wojnę wygram i pokażę im wszystkim, że będę mógł się nią zająć! A jeśli będzie naprawdę ciężko to... Zrezygnuję z piłki. Każdy ojciec zrobiłby to dla swojego dziecka. Tak przynajmniej uważam... Wzorowym mężem nigdy nie byłem, ale do mnie jako ojca, nikt nie mógł się przyczepić.
 -Lewusiu, żyjesz?- zapytał Mario, który właśnie wszedł do domu.
 -Już ci się skończył trening? Która godzina?- spytałem zdezorientowany.
 -No piętnasta... Zdążyłem nawet jeszcze skoczyć do sklepu...
 -Kupiłeś alkohol?- zapytałem z nadzieją.
 -Lewy.... Musisz się ogarnąć. Rozpad małżeństwa to nie koniec świata- pocieszał mnie i złapał za ramiona.
 -Ale ja się nie chcę ogarniać! A w ogóle to jestem głodny- stwierdziłem. Tala dobrze kiedyś powiedziała, że mam gorsze humory niż kobieta w ciąży.
 -Dobra zrobię coś do jedzenia... Tak Lewy, wiem, że nie umiesz gotować- uśmiechnął się do mnie. Wziął ze sobą torby i postawił na kuchennym blacie. Poszedłem za nim i usiadłem na krześle.
 -Mogę coś pokroić- zaproponowałem.
 -Nie wiem czemu, ale nie za bardzo mam ochotę dać ci do ręki nóż...- odparł.
 -Czy ty mi nie ufasz?- zapytałem z urazą. Piłkarz tylko się zaśmiał i zabrał za krojenie. Postanowiłem w ciszy przypatrywać się jego poczynaniom.
 -Robert nie patrz się tak na mnie bo mnie rozpraszasz- jęknął. Spojrzałem na niego zdziwiony.- Krępuję się przed tobą, nie mogę w pełni pokazać swoich kulinarnych umiejętności- wyjaśnił, a potem parsknął śmiechem.- Może idź się przewietrzyć, czy coś? Uspokoisz się, bo widzę, że cały czas jesteś wkurwiony- powiedział już poważniej.
 -Ja, wkurwiony?- myślałem, że dobrze to ukrywam, ale cóż.
 -Po pierwsze, patrzysz tak jakoś dziwnie, po drugie stukasz nogą, po trzecie... Idź już, bo się prawie przez ciebie pociąłem!
 Westchnąłem. Wstałem z kuchennego krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia. Ubrałem kurtkę i założyłem na głowę czapkę, która nie dawała w sumie ciepła, ale fajnie w niej wyglądałem.
 Niestety nie przewidziałem tego, co może mnie spotkać na ulicy. Przez chwilę miałem spokój, szedłem sobie spokojnie nie zwracając większej uwagi przechodzących obok ludzi, aż nagle... Zbiegli się nie wiadomo skąd. Pieprzeni dziennikarze. W ogóle, skąd wiedzieli, że tu jestem!?
 -Czy to prawda, że żona zdradziła pana z najlepszym przyjacielem?
 -Czy wybaczy pan Reusowi?
 -Ma pan pewność, że pana córka jest naprawdę pana córką?
 Ten ostatni przegiął. Te ich domysły szły za daleko. Nie wytrzymałem i... No przywaliłem mu. Już teraz widziałem, że na jego twarzy zostanie siniak. Nie czułem się z tego powodu usatysfakcjonowany, ale na pewno mi ulżyło. Błysk fleszy się nasilił. Już widzę tą sensację.
 Teraz wiedziałem, że mi już nie odpuszczą. Jedynym sposobem, było wrócić do domu... Ale skąd mam pewność, że i tam nie wejdą? Zacząłem sobie spokojnie zmierzać w stronę apartamentowca Gotzego. Zdezorientowani szli za mną, cały czas zadając pytania, których już nie słuchałem. Kiedy byłem już prawie przy drzwiach, zacząłem biec i szybko wystukałem kod na domofonie. Otworzyłem i zatrzasnąłem za sobą. Oparłem się o szybę i spojrzałem w górę. Musiałem trochę odetchnąć. Nie, żebym się zmęczył krótkim biegiem, ale... Cały czas bolała mnie głowa.
 Nie chciało mi się jeszcze wracać do Mario. Usiadłem na schodach i patrzyłem w ścianę. Nawet myśleć mi się nie chciało. To wszystko sprawiało mi zbyt wielki ból. Kiedy sam zdradzałem Anię, myślałem, że jak się kogoś kocha, to to nie ma takiego znaczenia. Oczywiście wiedziałem, że to złe, ale zawsze myślałem, że wybaczenie komuś zdrady jest łatwiejsze.
 Rozmyślania przerwał mi dźwięk mojego telefonu. Wojtek. No gorzej być nie mogło.
 -Halo- odebrałem niemrawo.
 -Hej Lewson! Co ty taki przymulony siedzisz?- Wojtek jak zwykle pełen energii zaczął rozmowę od bezsensownych pytań.
 -A z jakich powodów miałbym się cieszyć?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
 -No... Nie wiem... Ale mam dobrą wiadomość!- cieszył mi się do słuchawki.- Chciałem cię z Anią zaprosić, żeby wam o tym powiedzieć, ale nie mogłem wytrzymać!- oczyma wyobraźni widziałem, jak podskakuje jak małe dziecko, ale dalej nie wiedziałem, z jakiego powodu.- Oświadczyłem się w końcu Sandrze! A ona się zgodziła!- powiedział w końcu, a raczej wykrzyczał i czekał na moją reakcję.
 -To dobrze, cieszę się- odparłem i lekko się uśmiechnąłem, chociaż Wojtek nie mógł tego zobaczyć. Naprawdę, chciałbym się cieszyć jego szczęściem, ale nie potrafiłem. Ta wiadomość jeszcze bardziej mnie dobiła. Aha, czyli nie dość, że mąż ze mnie żaden, to jeszcze jestem przyjacielem do dupy!
 -Ee?- spytał zawiedziony.- Tylko tyle?
 -Wojtek, przepraszam, ale teraz naprawdę nie mam nastroju. Mam masę problemów i...- nie dane mi było dokończyć, bo Szczęsny oczywiście musiał się wyrwać w odpowiedzią.
 -To przyjedźcie do nas z Anią! Odpoczniesz od problemów i przy okazji będziemy świętować!- znowu się cieszył. Nigdy nie miałem pojęcia, skąd w nim jest tyle radości i chęci do życia.
 -Nie przyjadę z Anią!- warknąłem. Sam się tego po sobie nie spodziewałem, w myślach przygotowywałem inną odpowiedź.
 -Ale dlaczego?
 -Bo nie jesteśmy już razem kurwa!- krzyknąłem. Odetchnąłem głęboko, żeby się uspokoić.- Przepraszam, nie powinienem wybuchać, ale już sobie nie daję rady z tym wszystkim- jęknąłem. W gardle czułem wielką gulę.
 -Jak... Ale... Co... Czemu...- pytał ściszonym głosem.- Nie mów, że się dowiedziała o tym, że ją zdradzasz!
 -Wiedziała o wszystkim od początku! I sama też mnie zdradzała... Z Reusem!
 -CO!? Mam nadzieję, że porządnie obiłeś mu tą blond łepetynę- prychnął.
 -Jeszcze się z nim nie widziałem. O tym wszystkim od Ani dowiedziałem się wczoraj, dzisiaj nie poszedłem na trening bo za dużo wypiłem... Spotkam się z nim jutro i spróbuję... Porozmawiać- burknąłem.
 -Porozmawiać? Haha, już to widzę, ty i rozmowa-parsknął śmiechem.
 -Mówiłem: spróbuję- zaśmiałem się.
 -Gdzie ty teraz mieszkasz?- spytał.
 -U Gotzego.
 -O Matko. Na pewno był z nim w zmowie- stwierdził.
 -Mario taki nie jest..- zaprzeczyłem.
 -Jakby co, zawsze możesz przyjechać do mnie- zaproponował.
 -Wiesz, chciałbym, ale mamy przygotowania do Ligi Mistrzów... I jeszcze Natalia jest w szpitalu- westchnąłem, a Wojtek milczał. No tak, on nawet chyba nie wie, kto to jest Natalia.
 -Ta z Gotzego Facebooka?- nie zajarzyłem za bardzo o co chodzi.- Co sobie z nią zdjęcia robiliście w autokarze- dodał zniecierpliwiony.
 -No, ta.
 -Masz coś do niej?- zapytał, a ja już widziałem ten wymowny uśmieszek na jego twarzy.
 Zastanawiałem się, czy szczerze odpowiedzieć na jego pytanie, czy po prostu go zbyć.
 -To nie jest rozmowa na telefon- odparłem.
 -A na skajpaja?- wybuchnął śmiechem.
 -Też nie... Jak przyjadę, to pogadamy.
 -Możesz przyjechać z nią, jakby co- znowu zaczął się śmiać i się rozłączył.
 I znowu ta magiczna moc Wojciecha Szczęsnego. Nawet, kiedy miałem podły humor, on potrafił go poprawić przez samą rozmowę.
 Powoli wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi domu mojego przyjaciela, który nawet nie raczył ich zamknąć. No a jakby mu się ktoś włamał!?
 -Wróciłem!- krzyknąłem w progu. Miałem już taki nawyk, nawet kiedy przez tydzień mieszkałem sam, czasami łapałem się na tym, że mówię do kogoś, a nie było nikogo, kto by mnie usłyszał...
 -Ile ja mam na ciebie  z tym obiadem czekać?- spytał z pretensją.
 -No wiem, ale...
 -No co? Albo w sumie posłucham, jaką masz wymówkę na to, że własnie pobiłeś jakiegoś kolesia!- warknął.
 Ten człowiek mnie zadziwia. Najpierw zachowuje się jak dzieciak,a teraz jak moja matka... Jakie jeszcze oblicza skrywa Mario Gotze?
 -Ale on przegiął... Naprawdę, no...
 -Powinieneś się liczyć z tym, że ktoś zadaje ci pytania! Co takiego mogło cię urazić w pytaniach o Ankę!?
 -Nie pytał o Ankę, tylko o Julkę! Sugerował, że Anka zdradzała mnie już wcześniej, a Julka to nie moje dziecko!
 Spojrzał na mnie zdezorientowany.
 -Żartujesz- wydukał.- A to możliwe?- spytał.
 Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
 -No chyba żartujesz!- prychnąłem.
 -Dobra, nie rozmawiajmy już na ten temat- powiedział.- Jesz ten obiad?
 Poszliśmy do kuchni by zjeść i w końcu nie rozmawialiśmy na przykre tematy.
___________________________________________________
PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM!!! Wiem, że długo nie dodawałam, ale chyba nie tęskniliście :)* Nie miałam weny no. xD Zostawiam Wam nowy żałosny rozdział do oceny ;D
OGŁOSZENIA PARAFIAAALNE!:
Rozdziały będę dodawać teraz co piątek! Gdzieś bardziej z wieczora :D
Pozdrawiam Was kochane!!! ;* Do następnego piątku! :)*
PS. Obiecuję nadrobić WSZYSTKIE zaległości na Waszych blogach! Wiecie, muszę się przestawić na tryb szkolny, a jak wracam ze szkoły to już od razu chce mi się spać i nie mam na to siły. Ale w weekend na pewno wszystko już ogarnę ;*

sobota, 14 września 2013

Rozdział 21 "W końcu wiesz, jak to boli"

[Natalia]

 Obudziłam się w szpitalu. To była pierwsza noc spędzona tutaj. Wszystko było tak przytłaczająco białe i sterylne. Ściany z białych kafelków, białe kafelki na podłodze, biały sufit, biała pościel... Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że koło mojego łóżka siedzi Mario.
 -Co ty tu tak wcześnie robisz?- spytała, ale uśmiechnęłam się do niego promiennie. Miło było go zobaczyć. Tym bardziej, że już niedługo pewnie nie będziemy się tak często widywać.
 -Mówiłem, że cię odwiedzę- odparł i wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu.
 -A tak na serio?- uniosłam brwi.
 -Chciałem, żeby nie było Lewego. Ja już dzisiaj wracam i chciałem się z tobą pożegnać- powiedział i spojrzał mi w oczy.
 Uświadomiłam sobie, że to może być ostatni raz, kiedy go widzę.
 -Jeśli cokolwiek mi się stanie, to chcę, żebyś wiedział- zaczęłam.- Przepraszam cię za wszystko. Za to, że dawałam ci złudne nadzieje, że mimo tego, że wiedziałam co do mnie czujesz, na twoich oczach przystawiałam się do Lewego, a potem używałam cię jak poduszki do wytarcia łez...
 -Na tym polega przyjaźń- szepnął i uśmiechnął się ciepło.- Będziesz miała jeszcze wiele okazji, żeby mi to powiedzieć. Wyzdrowiejesz. Musisz w to uwierzyć, bo bez tego cała medycyna będzie bezradna- dotknął mojego policzka.
 -Wierzę w to- odwzajemniłam uśmiech.- I Mario... Miałabym do ciebie jeszcze prośbę...
 -Co tylko zechcesz!
 -Wracasz samochodem czy samolotem?
 -Samolotem, a co?- spytał zdezorientowany.
 -To wrócisz z Lewym. Zaciągnij go do tego Dortmundu, bo Ania nie jest zadowolona z tego, że on tu jest.
 -Postaram się- odparł z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem i wyszedł. Kurczę, będę za nim cholernie tęsknić. Powinnam być lepiej nastawiona, ale może tak ma być. Nic innego nie robię, tylko ranię ludzi i niszczę im życie. Może mi się to należy?
 Podczas, gdy rozmyślałam, do mojej sali wszedł Robert z szerokim uśmiechem. Te ich uśmiechy są już dość męczące.
 -Hej młoda- rzucił i usiadł na moim łóżku, o mało nie miażdżąc mi nogi.
 -Hej stary- przedrzeźniałam go.
 -Mam złe wieści- posmutniał.
 -Jakie?
 -Jadę do Dortmundu, będziesz musiała zostać sama. Ale wrócę, zanim się obejrzysz, obiecuję!- dodał.
 -Nie musisz się spieszyć- powiedziałam.
 -Już chcesz się mnie pozbyć?- zapytał i zrobił smutną minkę.
 -No tak, a co ty sobie myślałeś?- musiałam pożałować tego pytania. Robert zaczął mnie łaskotać, a nigdy tego nienawidziłam. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy krzyczeć, czy robić to jednocześnie. W efekcie dławiłam się tylko śmiechem, bo nie chciałam, żeby pielęgniarki się zbiegły.- Dobrze, wracaj jak najszybciej!
 -Będziesz tęsknić?- spytał. Wolałam już mu się nie narażać.
 -No oczywiście, będę usychać z tęsknoty- odparłam i znowu wybuchłam śmiechem.
 W pewnym momencie Robert spojrzał na zegarek i już wiedziałam, co oznaczał grymas na jego twarzy.
 -Musisz już iść?- mój głos był cichy i smutny.
 -Tak...
 -Słuchaj, jeśli mielibyśmy się już nie spotkać, to chcę, żebyś wiedział, że...- zaczęłam.
 -Przestań! Spotkamy się, nie wolno ci myśleć inaczej!
 -Tak, ale...
 -Żadne "ale"! Mario mówił, że świrujesz... Słuchaj, wszystko będzie dobrze, hm?
 -Ale ja tylko chciałam ci powiedzieć, że...!
 -Powiesz mi jak wyzdrowiejesz- przerwał mi. Miałam ochotę mu coś zrobić.- To będzie taka twoja motywacja- uśmiechnął się.
 -Wiesz, że mnie wkurzasz?- spytałam z udawaną pretensją w głosie. Uśmiechnął się i kiwnął głową, po czym mocno pocałował mnie w usta i wyszedł.
 Zostałam tu sama. Lewy namącił mi w głowie. Ten pocałunek był niepotrzebny. Nie jesteśmy razem, więc niech przestanie się tak zachowywać!
 Chciałam mu powiedzieć, że go kocham. Niestety nie było mi dane to zrobić. W sumie, może to i lepiej. Jeśli nie... Nie spotkamy się już więcej, to po co ma wiedzieć, że coś do niego czułam?
 Tak strasznie chciałabym z nim być. Ale jestem w sytuacji bez wyjścia. Ania jest świetną żoną. Gdyby chociaż ona coś zrobiła i Robert miałby pretekst, żeby ją zostawić, a tak? Poza tym Julka.
 Postanowiłam. Jeśli wyzdrowieję, podziękuję Lewemu i usunę się z jego życia raz na zawsze. Wyjadę do Polski. Oczywiście nie zachowam się tak jak wcześniej, powiem mu, gdzie jadę. Tak będzie lepiej dla nas obojga. On ma swoje życie, ja... No ja nie mam życia osobistego. Ale im szybciej zapomnę o nim, tym szybciej będzie szansa, że kogoś pokocham. Kogoś, z kim będę mogła być.

 [Robert]

 Przez całą drogę myślałem o niej. Ignorowałem Mario, który najpierw próbował zacząć rozmowę, ale kiedy zrozumiał, że mu się nie uda, założył słuchawki i teraz kiwa się w rytm muzyki z jednej na drugą, raz po raz coś śpiewając. Trochę mnie to denerwowało i nie pozwalało skupić się na drodze.
 -Ej Lewy...- powiedział Gotze zdejmując słuchawki.
 -Hm?- spojrzałem na niego pytająco.
 -Ona wyzdrowieje?- zapytał naiwnie jak dziecko. Oczekiwał odpowiedzi :tak lub nie. A skąd ja mogę to wiedzieć?
 -Tak, wyzdrowieje- uśmiechnąłem się. Jego wzrok był tak smutny, że musiałem mu to powiedzieć. Mario czasami zachowuje się jak dziecko. Trudno za nim nadążyć. Raz totalny dzieciak, a potem walnie jakąś mądrość, nad którą inni musieliby myśleć o wiele dłużej, chociaż pewnie robi to nieświadomie. Wiele razy już mi pomógł. Dobrze, że miałem takiego przyjaciela jak ona, bo z Reusem... No cóż, niby rozmawiamy, śmiejemy się, ale ciągle mamy do siebie jakiś uraz.
 Musieliśmy pojechać na stację benzynową. Zatrzymaliśmy się, a ja zaraz po zatankowaniu samochodu zadzwoniłem do Przybylskiej. Mój przyjaciel poszedł kupić coś do jedzenia i do picia, więc miałem kilka minut spokoju.
 -Hej Lewusku, co tam?- spytała pogodnym głosem. Aż mnie to zaskoczyło.
 -Hej Natalko, dobrze, a u ciebie?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie, kontynuując naszą wymianę uprzejmości.
 -Dobrze, tylko nudno tu bez ciebie- odparła.- Gdzie już jesteście?
 -Stoimy na stacji gdzieś ze sto kilometrów od Dortmundu. Ale jak ci się nudzi, zawsze mogę wrócić- zaśmiałem się.
 -Nie pogardziłabym... Ale nie jest najgorzej, trochę popisałam, a teraz oglądam Glee, bo nie ma nic innego w TV- oznajmiła.- Musisz szybko wrócić, bo jeszcze się w to wciągnę i co wtedy?
 -Wrócę jak najszybciej się da... Muszę kończyć, Mario już wraca, pa- powiedziałem. Zaczekałem, aż ona się pożegna, po czym się rozłączyłem.
 -Gadałeś z nią?- spytał Gotze, wrzucając powerade'a do samochodu.
 Potaknąłem głową.
 -A z Anią?
 -Czy ty chcesz mnie umoralniać jak Marco?- zapytałem już trochę zirytowany tą sytuacją.
 -Nie, po prostu tak pytam... Ona w ogóle wie, że przyjedziesz?
 -Zrobię jej niespodziankę- odpowiedziałem.
 -A skąd wiesz, że ona będzie na ciebie czekać?- spytał.
 To pytanie zbiło mnie z tropu. Jak to, nie będzie czekać? W sumie, dałem jej do zrozumienia, może trochę niechcący, że wybieram Natalię. Nie wiedziałem, co mam myśleć, i czego się spodziewać po powrocie do domu.
 Kiedy przekroczyliśmy granice Dortmundu, strasznie się bałem. Nie chciałem tak tego kończyć, nie w ten sposób. Oddaliliśmy się z Anią od siebie, ale nie była mi obojętna. Sam już nie wiedziałem co robić!
 Poirytowany tą sytuacją wszedłem do domu, wcześniej zawożąc Mario pod jego blok. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Paliły się światła, więc była w domu. Z drugiej strony, gdzie by miała być?
 -Ania, kochanie?- spytałem, kiedy wszedłem do domu.
 -W salonie- odkrzyknęła. Poszedłem do pokoju i zobaczyłem, jak siedzi na kanapie z twarzą ukrytą w dłoniach.
 -Co się stało?- usiadłem obok niej i chciałem ją objąć, ale mi na to nie pozwoliła.
 -Robert, ja... Muszę ci coś powiedzieć...- zaczęła i patrzyła w podłogę. Z oczu leciały jej łzy. Bałem się tego, co mogę usłyszeć.- Jestem w ciąży- powiedziała w końcu.
 -Ale... Aniu to cudownie!- ucieszyłem się i chciałem ją przytulić.
 -Nie z tobą.
 Nie wiedziałem co powiedzieć. Zamurowało mnie. Złość mieszała się z upokorzeniem i smutkiem.
 -CO!? Ty... Zdradziłaś mnie!?- krzyknąłem z niedowierzaniem.
 -Robert...
 -Co Robert! Co Robert!? Jak mogłaś mi coś takiego zrobić!?
 -Ty też mnie zdradzałeś! I nie udawaj że nie, chociaż raz zachowaj się jak mężczyzna i przyznaj się do tego!
 Spuściłem wzrok. Miała rację. Naskakuję na nią, a sam robiłem to samo.
 -A powiesz mi przynajmniej z kim jesteś w ciąży?- spytałem cicho. Jej wzrok uciekał gdzieś po pomieszczeniu.- Jestem jeszcze twoim mężem, mogę chyba wiedzieć- dodałem lekko zirytowany.
 -Nie chcesz wiedzieć- odparła.
 -Może jednak chcę- warknąłem.
 -Marco- powiedziała cicho ze łzami w oczach.
 -Reus!?- wrzasnąłem.
 Pokiwała głową. Zupełnie nie wiedziałem co robić. W jednej chwili straciłem żonę i przyjaciela. Czułem się, jakbym leciał w jakąś przepaść i nie miał się czego złapać. Pobiegłem na górę i zacząłem wrzucać rzeczy Anki do walizki. Nie chciałem jej już widzieć. Jak mogła to zrobić z moim najlepszym przyjacielem!?
 -Nie musisz się wyprowadzać- powiedziała stojąc w progu i patrząc na moje poczynania.
 -Wiem. Dlatego ty się wyprowadzasz- odpowiedziałem niewzruszony i nie przerywałem pakowania.
 -Ale dlaczego niby ja!? Wyrzucisz mnie z dzieckiem pod most!?
 -A kto powiedział, że z dzieckiem!? Julka zamieszka ze mną!
 -Nie oddam ci jej!- krzyknęła.
 -A ja nie oddam jej Marco!- krzyknąłem.- Lepiej żeby mieszkała ze mną, niż z tym idiotą i matką dziwką!- chyba trochę się zapędziłem, bo poczułem uderzenie w twarz.- Ja... Nie o to mi chodziło, nie chciałem tego powiedzieć, Ania- złapałem ją za nadgarstki i spojrzałem w oczy.
 -Zostaw mnie! I wynoś się nie chcę cię więcej widzieć na oczy!
 Patrzyłem jak Ania ze łzami w oczach wybiega z pokoju. Zachowałem się wobec niej jak dupek. Ostatnio często zdarza mi się ranić osoby, na których mi tak cholernie zależy. Westchnąłem. Wypakowałem rzeczy Ani z walizki i wpakowałem moje.
 Schodząc spojrzałem jeszcze na Anię, która siedziała na kanapie i patrzyła w ścianę.
 -A więc to koniec?- spytałem wypranym z emocji głosem.
 -A jak myślisz?- odpowiedziała takim samym tonem.
 -Będziesz z nim?
 -To już chyba nie powinno cię obchodzić!- warknęła.
 Wyszedłem z domu zostawiając ją tam samą. Nie wiedziałem dokąd mam się udać. Nie chciałem być w hotelu, nie chciałem być sam, musiałem z kimś pogadać, wyżalić się. Mógłbym też pojechać obić Reusowi mordę, ale nie mam na to na razie siły. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
 Wsiadłem do samochodu i pojechałem do dobrze znanego mi bloku. A jeszcze pół godziny temu odwoziłem tu Mario i bałem się, czy Ania będzie na mnie czekać.
 Drzwi otworzył mi Gotze, ubrany do połowy. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
 -Lewy? Co ty tu robisz? I czemu masz minę jakby ktoś umarł?- obsypywał mnie pytaniami.
 Wtedy nie wytrzymałem. Przytuliłem się do niego. Chyba pierwszy raz w życiu, nie w ten sposób z boiska, czy po przyjacielsku. Po prostu przytuliłem go, bo kogoś potrzebowałem.
____________________________________________
No to łapcie nowy rozdział ;) Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam na to zupełnie czasu. Rozdział napisany z gorączką, więc przepraszam za wszelkie głupoty, które tu wypisywałam! :D Nowy rozdział pojawi się w sobotę, o ile zdążę go napisać, ale myślę że tak, bo przynajmniej na tydzień będę miała wolne od szkoły! xD
Martwi mnie mała ilość komentarzy, ale rozumiem Was. Szkoła, te sprawy, poza tym, ja strasznie przynudzam ;_; :)
Pozdrawiam Was kochane ;***

środa, 4 września 2013

Rozdział 20 "Albo ona, albo ja!"

 [Natalia]

 Nastał nowy, dzień, z nowymi nadziejami, można powiedzieć. Nie jestem już tak zdołowana, jak wczoraj. Nie mogłam się z tym pogodzić. Za wszelką cenę, chciałam tą myśl wyprzeć. A teraz? Wierzę, że wyzdrowieję. Robert mi obiecał. Może i to naiwne, wierzyć w obietnice kogoś, kto nie zna się nawet na medycynie, ale znajduję w nim oparcie i uwierzyć mu w to, to dla mnie czysta wygoda. Uważam tylko, że to niesprawiedliwe. Dlaczego, to musiało przytrafić się akurat mnie? Przecież nic złego nie zrobiłam.
 Chociaż, jakby się bardziej zastanowić, zniszczyłam Robertowi małżeństwo. No bo szczerze, ile ten ich związek od siedmiu boleści może potrwać? Lewandowski mówił mi, że już nic do niej nie czuje. A ona? Też cały czas ma pretensje. Więc jeśliby brać pod uwagę tylko zdanie Lewego, ten związek mógłby nie istnieć. Ale pani Lewandowska na pewno tak łatwo go nie puści. Zresztą nie dziwię jej się, na jej miejscu zrobiłabym to samo. Taki facet jak Robert, to prawdziwy skarb. Szkoda, że się wcześniej nie spotkaliśmy.
 Leżałam właśnie na jego ramieniu i rozmyślałam. Wpatrywałam się uważnie w jego twarz. Doszłam do wniosku, że taki widok, mogłabym widywać codziennie rano. Ale niestety, to niemożliwe. Strasznie się wkręciłam w ten mój "związek", który nie istnieje. Za dużo sobie wyobrażam. Lewy na pewno ma mnie tylko za przyjaciółkę, a ja myślę sobie nie wiadomo co.
 Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam przez nie. Zimne, marcowe powietrze owiało mi twarz. Obok idealnie odśnieżonego chodniczka, na podwórku Lewego leżały sterty śniegu, tak samo jak na trawie i dachach sąsiednich domów. Biały puch delikatnie padał z nieba, spadając mi na nos.
 Przyszło mi do głowy, że być może ostatni raz widzę Dortmund. Nie wiem, czy wrócę z Monachium, czy tam z Hamburga, czy nie wiadomo jeszcze skąd. Kiedy zasnęłam Robert szukał jeszcze w internecie najlepszych klinik w Niemczech. Nie chcę opuszczać Dortmundu. Jeśli i tak mam umrzeć, po co w jakimś obcym mieście? Nie lepiej zostać tu? Tyle pytań i nie ma ich komu zadać, bo Lewy jeszcze śpi...
 Poszłam sobie po kawę i znowu wróciłam do okna. Ogród Lewandowskich był tak śliczny, że nie mogłam oderwać wzroku. Pewnie bez śniegu wygląda jeszcze lepiej. Pod płotem rząd wysokich na około półtora metra thuj, równiutkich i zieloniutkich, na środku dróżka, a obok otaczające ją drzewka, uformowane w kształcie kul.
 -Matko Boska!- krzyknął Lewy zrywając się z łóżka. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.- Nie, sory, jak cię zobaczyłem przy tym oknie, to pomyślałem, że znowu zrobisz coś głupiego- uśmiechnął się słodko, przymykając jedno oko, z powodu rażącego słońca. Zaśmiałam się. Brunet wstał, podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Jego nagi tors trochę mnie dezorientował, ale spojrzałam w końcu na jego twarz, na której widać było triumfalny uśmiech.
 -Nie ciesz się tak- powiedziałam i uderzyłam go lekko w brzuch.- Jakbym ja spędzała trzy godziny dziennie na siłowni, też byś nie mógł oderwać ode mnie wzroku.
 -Już nie mogę- odparł i pocałował mnie namiętnie w usta.
 -Lewy... Co my robimy?- zapytałam, kiedy przestał. Spojrzał na mnie zdziwiony.
 -Myślałem, że po naszej wspólnej nocy, coś się między nami zmieniło- mruknął zawiedziony.
 -Nie zmieniło. A wiesz co się nie zmieniło? To, że masz żonę i dziecko- powiedziałam.
 -Ale jakoś mojej żony tu nie ma- uśmiechnął się łobuzersko.
 -No i tym bardziej robisz jej jeszcze większe świństwo, i ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego ja w tym uczestniczę!- warknęłam i usiadłam na fotelu, na którym wisiały ciuchy Roberta. No tak, porządek jednak nie był u niego tak idealny.
 -Ale przecież my... Chcemy tego, to czemu mamy się przed tym bronić?- spytał, gdy usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
 -Już ci tłumaczyłam- odparłam znudzona.
 -Oj Taluś, Taluś...- westchnął i pocałował mnie mocno w policzek. Zaczęliśmy się śmiać, nie wiadomo z czego.
 -To dokąd jedziemy?
 -Do Monachium...- oznajmił niezadowolony.
 -Co jest złego w Monachium?
 -Bayern- odpowiedział. Ta odpowiedź była tak oczywista i banalna, że znowu zaczęłam się śmiać. Jeszcze bardziej rozśmieszała mnie śmiertelnie poważna mina Lewandowskiego.
 -Dobra, ja idę pod prysznic...
 -Iść z tobą?
 -NIE!?- krzyknęłam, ale po jego minie widziałam, że żartuje. Wzięłam więc swoje rzeczy i poszłam do jego łazienki.
 Muszę przyznać, że życie dziewczyny piłkarza, musi mieć też swoje dobre strony. Wystarczy spojrzeć na ten dom. Ani jak widać niczego nie brakowało. Łazienka wyłożona kaflami, w kolorze piaskowym, wanna dwuosobowa, ze skórzanymi siedzeniami i hydromasażem, prysznic, tak duży, że zmieściłoby się z pięć osób, a w panelu prysznica wmontowane radio. Dobrze, że ubikacja nie ma jakiegoś siedzenia ze skóry, czy z czegoś takiego. Uśmiechnęłam się do moich dziwnych myśli i położyłam się w wannie, napełnionej ciepłą wodą. Niby planowałam prysznic, ale nie mogłam się oprzeć.

 [Robert]
 Natalia poszła pod prysznic, więc miałem czas wszystko zaplanować. Do Monachium mamy ponad 600 kilometrów. Samochodem około 6 godzin jazdy, no moim 5. Jestem zmęczony, więc mogę zasnąć za kierownicą. Trzeba będzie podjechać na stację, zatankować i kupić z pięć Red Bulli. Wcześniej pojedzie się do Tali, ona się spakuje i będzie można jechać. Miejsce w klinice ma już załatwione. Wolałbym inne miasto niż akurat Monachium. Kiedy ktoś mnie tam zobaczy plotki o moim transferze ożyją na nowo. Wiem, to strasznie egoistyczne, ale dlaczego to musi być akurat pieprzone Monachium!
 Druga sprawa, ile można siedzieć pod prysznicem? Może postanowiła się utopić? Nie no, muszę przestać mieć dziwne myśli i jej zaufać. Każdy może raz popełnić błąd.
 Włączyłem laptopa i zastanawiałem się, czy nie napisać na facebooku czegoś w stylu: Jadę do Monachium, ale w celach prywatnych. Tak, tylko jakie ja mogę mieć sprawy prywatne bez Ani? Wolę, żeby spekulowano o moim rzekomym transferze niż o moim życiu.
 Usłyszałem chrzęst kluczy w drzwiach. Ania. No to po mnie.
 -Hej kochanie- powiedziała wchodząc do domu, ze sztucznym uśmiechem.
 -Gdzie Julka?
 -Została u mojej mamy, pomyślałam, że powinniśmy pobyć trochę sami, to nam dobrze zrobi, nie uważasz?- spytała i pocałowała mnie w policzek.
 -Tak, na pewno, ale... Ja muszę wyjechać na kilka dni- oznajmiłem i czekałem, aż zacznie się wydzierać.
 -A dokąd?- zapytała z pretensją i oparła ręce na biodrach. Jej zimne spojrzenie, przenikało mnie całego.
 -Emm... Do Monachium?- odparłem niepewnie.
 -Czarek cię jednak namówił- westchnęła.
 -Nie, nie to nie ma nic wspólnego z Czarkiem, chodzi o...- zacząłem się tłumaczyć, ale w tym momencie z łazienki wyszła Natka, mówiąc coś o tym, że mam zajebistą wannę. Lepszego momentu sobie wybrać nie mogła. Spojrzałem przerażony na Anię, która właśnie wyszła ze łzami w oczach. Popatrzeliśmy na siebie z Natalią.
 -Przepraszam- powiedziała.
 -To nie twoja wina- odparłem i pobiegłem za Anią. Wsiadała właśnie do samochodu, ale zdążyłem ją zatrzymać. Złapałem ją za rękę, ale ona uderzyła mnie w twarz.
 -Wiesz co mnie tylko zastanawia! Że byłam pewna, że zastanę taki widok, byłam na to przygotowana, a jednak to mnie boli!- krzyknęła.
 -Kochanie, to nie jest tak jak myślisz... My, między nami do niczego nie doszło, przysięgam!
 -To co ona tu robi!?
 -Ona jest chora- Ania uniosła brwi.- Na raka- kontynuowałem a moja żona otworzyła usta ze zdumienia.
 -Przepraszam, ja... Nie wiedziałam, ale to dalej nie tłumaczy, co ona tutaj robi.
 -Załatwiłem jej klinikę w Monachium. Dzisiaj zawiozę ją tam i zostanę na kilka dni.
 -A po co masz tam zostawać?
 -Nie chce jej zostawiać samej, wiesz, w jakim jest stanie.
 -Czyli bardziej obchodzi cię ona niż ratowanie naszego małżeństwa!?
 -Ćśśś... Cicho, nie krzycz tak, zaraz się jacyś ludzie zlecą. I przecież tu chodzi o jej życie!
 -Myślę, że nie umrze bez ciebie.
 -Ona potrzebuje wsparcia.
 -Ja też potrzebuję wsparcia!
 Wywróciłem oczami i poszedłem w stronę domu.
 -Wybieraj! Albo ona, albo ja!- warknęła Anka i poszła za mną, pewna, że wybiorę ją.
 -Chodź Tala, jedziemy- powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej lekko. Nawet nie chciałem patrzeć na mine brunetki, która nepweno miałaby ochotę odrąbać mi głowę. Z drugiej strony zastanawiałem się, dlaczego nigdy mnie nie pobiła, przecież trenowała karate. Wziąłem torbę od Przybylskiej i poszliśmy do mojego samochodu.

[Tymczasem w Dortmundzie]:

[Ania]

 Nie mogłam uwierzyć, że wybrał tą zdzirę. Widocznie to, że mamy dziecko już nic dla niego nie znaczy. Dlaczego nie mogłam wcześniej się otrząsnąć? Byłam w nim zakochana do bólu, a on widocznie we mnie trochę mniej.
 Myślałam, że pod moją nieobecność wszystko sobie przemyślał, ale najwidoczniej dałam mu tylko miejsce do zabaw z tą... Ach.
 To wszystko strasznie mnie zdołowało, nawet nie wiem kiedy, zaczęłam płakać. Założyłam płaszcz z powrotem i udałam się pod dobrze znany mi adres. Otworzył mi wysoki blondyn, który uśmiechnął się na mój widok i przytulił.
 -Wreszcie wróciłaś!- powiedział zadowolony.- Wchodź- zaprosił mnie gestem ręki do środka. Muszę przyznać, że on zawsze działał na mnie uspokajająco i rozweselająco, dlatego na mojej twarzy gościł już uśmiech.- Coś się stało? Nie miałaś spędzać czasu z Robertem?- wspominając o moim mężu miał smutną minę, co i mnie się udzieliło. Ciężko mi było mówić, a nawet myśleć o tym, że mój Robert mnie po prostu olał.
 -Pojechał do Monachium. Z nią- odparłam i oparłam brodę o kolana.
 -Ale po co do Monachium?
 -Ona jest chora, załatwił jej klinikę, ale nie o to tu chodzi! Ja bym nic nie miała przeciwko, że on chce jej pomóc, ale on chce tam zostać na kilka dni. Powiedziałam mu, że ma wybierać, albo ją, albo mnie... A on wyszedł z nią bez słowa- tłumaczyłam, a przy końcu załamał mi się głos. Wtuliłam się w chłopaka, pozwalając mu się objąć.
 -Nie jesteśmy w stosunku do niego fair. Powinniśmy mu o nas powiedzieć- zaczął i wpatrywał się we mnie uważnie swoimi brązowymi oczami.
 -Mówiłam ci, że jeszcze nie chcę... Mamy dziecko, chcę jeszcze ratować nasz związek.. Dla niej.
 -Ale ja też nie czuję się z tym dobrze, że sypiasz z innym facetem. Ja chcę, żebyś była tylko moja, Aniu- powiedział i ujął moją twarz w dłonie.- Kocham cię. Zajmę się tobą i Julką, a o Roberta się nie martw. On sobie poradzi. Poza tym, to i tak z jego winy to wszystko się stało- pocałował mnie w policzek.
 Pewnie, chciałam z nim być. Ale nie mogłam się przyznać Robertowi. Nie chcę mu pokazać, że ja też nie jestem bez winy. Wolałabym, żeby to on był za wszystko odpowiedzialny, ale niestety, tak się nie da.
 -Dobrze, jak wróci to mu powiem, że z nami koniec. Chcę być tylko z tobą- wyznałam i pocałowałam go w usta.

 [Robert]

 Po pięciogodzinnej jeździe dojechaliśmy do Monachium. Od razu udaliśmy się do kliniki, w której natychmiast zrobiono Natalii badania. Lekarz powiedział, że jest duża szansa, że uda się ją z tego wyleczyć. Ja cały czas tkwiłem w tym przekonaniu. Wierzyłem w to, bo nie wyobrażałem sobie życia bez niej.
 Byłem zły na siebie, że tak szybko wzięliśmy z Anką ślub. Wszystko się pokomplikowało. Ale naciski ze strony jej rodziców i mojej mamy to spowodowały. W przeciwnym razie nigdy nie zgodziłbym się na małżeństwo w wieku 22 lat.
 Siedziałem przy łóżku Tali, ale wparował lekarz i mnie wyprosił. Usiadłem więc na korytarzu.
 -Panie Robercie, nie ma sensu, żeby pan tu siedział. Potrzebne są dodatkowe badania, potrwa to na pewno grubo ponad godzinę- powiedziała pielęgniarka, która właśnie wyszła z sali.
 -Jednak zostanę- odparłem ze sztucznym uśmiechem.
 -Ale niepotrzebnie będzie pan tu siedział... Pozwiedza pan miasto, w końcu za pół roku będzie pan tu mieszkał, prawda?- spytała cały czas się uśmiechając. Miała taki ton, jakby to było oczywiste.
 -Proszę pani, nigdy nie powiedziałem, że chcę grać w Bayernie Monachium i bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi coś insynuuje i spekuluje na mój temat- powiedziałem spokojnym tonem.
 -Przepraszam- wymamrotała zmieszana i poszła korytarzem przed siebie.
 Może za bardzo się zdenerwowałem. Może. Ale to jest najgorsze, co może być, jak wszyscy wiedzą lepiej od ciebie, co będziesz robił w życiu. Nigdy nie chciałem się przenieść do Bayernu, a wszyscy uznają to za naturalne i oczywiste.
 Wyszedłem ze szpitala, żeby trochę ochłonąć. Monachium, to podobno piękne miasto, więc chyba nie zaszkodzi, jak sobie trochę pozwiedzam. Poszedłem do paru sklepów, kupiłem co trzeba, żeby zrobić Natalii niespodziankę i umilić jej czas choroby. Ludzie byli nawet mili, zawsze myślałem, że kibice Bayernu to zarozumiali, zapatrzeni w siebie typowi Niemcy, a tu proszę, "Panie Robercie, jestem pańskim fanem, mogę prosić o zdjęcie". Ale czy Monachijczycy nie powinni mnie nie lubić?
 Idąc jedną ze starych, zabytkowych ulic zauważyłem kogoś, kto wydawał mi się znajomy. Niski, w czarnym płaszczu, sięgającym za tyłek i w czarnym fullcapie.
 -Mario!? Co ty tu robisz?- zapytałem łapiąc go za ramię. Podskoczył i spojrzał na mnie z wyrzutem.
 -Weź mnie tak nie strasz, już myślałem, że mnie ktoś napadł- westchnął.- A ty co tu robisz?
 -Pierwszy spytałem- a, czyli wracamy do przedszkola?
 -Przyjechałem... Emmm... W odwiedziny do... Babci- powiedział sam niepewny tego co mówi.
 -Twoja babcia nie mieszka w Monachium- zauważyłem.
 -No to się przeprowadziła, jeny, Lewy czepiasz się- jęknął.
 -Nie, czepiam się, tylko jestem ciekawy co tu robisz.
 -To już sobie miasta nie można pozwiedzać?
 -To tak samo, jakbyś pojechał do Gelsenkirchen! Zaraz się zacznie, że Gotze chce przejść do Bayernu. Ale w sumie, to dobrze, może przestaną pisać o mnie?- uśmiechnąłem się. Zawsze trzeba szukać pozytywów.
 Mario spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się grymas.
 -Ej... Nie mam racji, nie? Nie przechodzisz do Mona...
 -Nie, nie przechodzę!- warknął, przerywając mi.
 -Spokojnie...
 -Sory... Ech, a ty po co tutaj jesteś?- spytał, żeby zmienić temat.
 -Natalia jest chora, załatwiłem jej tu klinikę- Mario zrobił wielkie oczy.
 -Ale jak chora!?
 -No na raka, no... Ale wyzdrowieje, rozumiesz, wyzdrowieje!- krzyknąłem, widząc, że do oczu mojego przyjaciela napływają łzy. Kręcił głową powtarzając sobie coś pod nosem, jakby wpadł w trans.
 -Musi wyzdrowieć- powiedział, kiedy podniósł na mnie wzrok.- Weź, zaprowadź mnie do niej.
 -Okej- westchnąłem i poszliśmy w stronę szpitala.- Patrz, kogo ci przyprowadziłem- powiedziałem wchodząc do sali Natalii, ciągnąc za sobą Gotzego. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech i już po chwili trwali w przyjacielskim uścisku.- Ja was zostawię, mam jeszcze coś do załatwienia i... Nie otwierajcie toreb beze mnie!

  [Natalia]

 Przytulaliśmy się z Gotze już chyba z dziesięć minut i żadne z nas nic nie mówiło.
 -Nie mogę uwierzyć w to co się stało- westchnął Mario, przerywając ciszę.-
 -Ja też nie, ale przecież wiem, że wyzdrowieję- odparłam radosnym głosem.- Ale spójrzmy na to z innej strony. Mam płatny urlop na co najmniej trzy miesiące- powiedziałam, jakby to było coś pozytywnego. Ale najgorsze, co mogłabym zrobić to się załamać, więc szukam dobrych stron we wszystkim.
 -Zazdroszczę, ja tam urlopu za dużo nie mam- odpowiedział piłkarz i teatralnie się skrzywił. Wybuchnęliśmy śmiechem.
 -Ale twoja praca to nie praca. Robisz to, co kochasz i jeszcze ci za to płacą, a ja...
 -A ty co kochasz?- zapytał i przyglądał mi się uważnie.
 -Od zawsze chciałam pisać. Ale nie artykuły, tylko książki. Od małego potrafiłam wymyślić historię na poczekaniu i to ciekawą. Jak miałam z pięć lat, potrafiłam po prostu usiąść i w piętnaście minut napisać opowiadanie, potem pisałam po kilka miesięcy jedno, ale w końcu wychodziło i kiedy kończyłam moje dzieła byłam taka z siebie dumna...
 Chłopak przyglądał mi się z zaciekawieniem i uśmiechał szeroko.
 -Przepraszam, pewnie się wygłupiłam- powiedziałam.
 -No co ty, to bardzo ciekawe! Wiesz, teraz masz dużo wolnego czasu, mogłabyś spełnić swoje marzenia i coś napisać. Tak na poważnie.
 -Myślisz?
 -No pewnie- uśmiechnął się krzepiąco i złapał mnie za ramię.
 Wtedy do sali wpadł Lewy, nawet nie pytając, czy przeszkadza czy coś. Był dziwnie szczęśliwy.
 -Ja już pójdę- powiedział Gotze, przytulił mnie i klepnął Lewego w ramię.- Odwiedzę cię jutro- dodał jeszcze przed wyjściem.
 -Gdzie byłeś?- spytałam Roberta niby to od niechcenia.
 -Poszedłem do kwiaciarni, kupić kwiaty dla takiej jednej pielęgniarki- odparł i usiadł na moim łóżku.
 -Po co?
 -A niemiły byłem dla niej, chciałem ją przeprosić- uśmiechnął się, a ja poszłam w jego ślady.- Mam coś dla ciebie- przypomniało mu się i wziął do ręki reklamówki. Zaczął wykładać jakieś jedzenie, owoce, książki, a na końcu wręczył mi... IPad?!
 -E... Kupiłeś mi iPada?- zapytałam z pretensją.
 -Nie chciałem, żebyś się tu nudziła, masz dostęp do internetu i inne takie- uśmiechnął się niezrażony moim wcześniejszym wybuchem.
 -Dziękuję ci, ale... Nie musiałeś- dodałam.
 -Wiem, że nie musiałem, ale chciałem- odparł.
 Wzięłam do ręki książki i zaczęłam je przeglądać. Żadnej z nich jeszcze nie czytałam, więc Lewandowski dokonał dobrego zakupu. Jedna z nich rzuciła mi się w oczy.
 -50 Twarzy Greya!?- zapytałam i zaczęłam się śmiać.
 -Podobno dobre, nie wiem o czym to... Wszystkie dziewczyny się tym zachwycają- odpowiedział zawiedziony.
 Podałam mu książkę otwartą na byle jakiej stronie, gdzieś na środku. Zaczął czytać i co chwila wybuchał śmiechem. Nagle mina mu zrzedła.
 -Co się stało?- spytałam dalej dławiąc się śmiechem.
 -Ania to czytała...- odparł patrząc z przerażeniem na książkę. Znowu wybuchliśmy śmiechem.
 -Robert ja... Słyszałam kawałek twojej rozmowy z żoną i myślę, że powinieneś wracać do Dortmundu już jutro- powiedziałam, a on zrobił smutną minkę.
 -Chcesz się już mnie pozbyć?
 -Nie, no coś ty, po prostu martwię się o Twoje małżeństwo...
 -Nie masz się o co martwić- uśmiechnął się i objął ramieniem.
 Chyba na coraz więcej sobie pozwalał. Kiedyś nie zrobiłby tego tak po prostu. Ale prawda jest taka, że bez niego bym sobie nie poradziła. Robert jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.
-------------------------------------------------------
Tak bardzo przynudzam, przepraszam ;_; To coś na początku, gdzie było dużo opisów, musiałam całe poprawić, bo czasami jak dostaję weny gdzieś o trzeciej w nocy, to mogę takie coś napisać (bo własnie zawsze mam problem, że piszę za dużo dialogów :/), ale wtedy nie zwracam uwagi na zasady ortografii i czasami sama siebie przerażam :(
A tak w ogóle jak tam  w szkole? Jakich macie nauczycieli? Haha, jestem w trzeciej gimbazie, miałam czuć się fajnie, ale w sumie jest tak samo jak rok temu xD
No dobra, z okazji rozpoczęcia roku, życzę Wam wszystkim czerwonych pasków i fajnych nauczycieli (zwłaszcza polskiego ;[ )
Pozdrawiam kochannnneeeeee!!!!!!!!!!! <3333

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 19 "Co ty sobie myślałaś!?"

 [Natalia]

 Dzisiaj nie poszłam do pracy, z racji, że miałam umówioną tą nieszczęsną wizytę u lekarza. Bałam się, że to jednak może być ciąża. I co byśmy wtedy zrobili? Wcześniej, nie pozwoliłabym Robertowi rozwieść się z żoną, ze względu na swoją córkę, ale teraz?  Gdyby ze mną też miał dziecko? I co po tym rozwodzie? Bylibyśmy razem? Nie sądzę. Kiedy okaże się, że jestem w ciąży, nie powiem mu o tym. Wyjadę do Polski. Rodzina mi pomoże. Nie chcę niszczyć Robertowi życia. Za bardzo mi na nim zależy. Miałam nadzieję, że to tylko stres.
 Jeszcze przed wizytą chciałam pojechać do Roberta. Ale przypomniało mi się o jego mamie. Czy ona musi tu być akurat wtedy, kiedy ja potrzebuję jej syna? Pojechałam więc do Vanessy. Ostatnio strasznie ją zaniedbuję, więc się nie obrazi, jeśli przyjadę. Wyszłam z mieszkania a na schodach spotkałam Mario.
 -Ty jeszcze nie w pracy?- spytał.
 -A ty nie na treningu?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
 -Właśnie zaraz wychodzę. Może cię podwieźć?
 -Yyy... Nie dzięki. Jeszcze chcę podjechać do Vanessy- odparłam.
 -Aha. No to... Do zobaczenia... Kiedyś tam?- zapytał i obdarzył mnie swoim szerokim uśmiechem.
 -Tak, kiedyś tam!
 Uśmiechnięta szłam do swojego samochodu. Było mi żal Mario. Nie mogłam mu się przyznać, że spałam z Lewandowskim. Ich relacje dopiero co się odbudowały, nie chciałam im tego psuć. Pojechałam ulicami zaspanego Dortmundu wprost do mieszkania przyjaciółki.
 -Hejka kochana, co się stało, że sobie o mnie przypomniałaś?- spytała kiedy stanęłam w drzwiach.
 -Mam... Problem- powiedziałam, kiedy weszłam do jej mieszkania.
 -Co się znowu stało?- zapytała zmartwiona.
 -Ahh... Dzisiaj mam umówioną wizytę do... Lekarza.
 -Czemu, jesteś chora?- złapała mnie za ramiona.
 -Nie... Tylko... Wczoraj, kiedy był u mnie Lewy...
 -Co ci zrobił? Uderzył cię!- przerwała mi.
 -Robert mi nic nie zrobił! Po prostu zemdlałam i on myśli, że mogę być z nim w ciąży- przy końcu zdania załamał mi się głos.
 -Kochana...- westchnęła moja przyjaciółka i mocno mnie przytuliła.
 -Powiedz mi, że to nieprawda! Ja nie mogę być z nim w ciąży! Ja nie chcę, ja...- plątałam się.- Nie mogę mu zniszczyć życia... I sobie.
 -Jeszcze nie jest nic pewne. Może to po prostu stres? Nie dołuj się. Albo wyobraziłaś sobie Lewego bez koszulki i zemdlałaś- wystawiła mi język.
 -No wiesz ty co, ty zawsze wiesz, jak mnie pocieszyć- zaśmiałam się.
 -A nawet jak będziesz z nim w ciąży, to co w tym złego? Będzie miał powód, żeby zostawić dla ciebie żonę, której i tak nie kocha, a jak nie, to lepiej wyjdziesz na alimentach, niż jakbyś całe życie pracowała!
 -Twoja materialistyczność mnie przeraża- powiedziałam cicho.- Może i będę dostawać kasę, ale dziecko wychowywać się będzie bez ojca, albo jedno, albo drugie.
 -Tobie nic nie pasuje- westchnęła.
 Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 12:03. Na 12:20 byłam umówiona u lekarza.
 -Kochanie, ja już lecę- powiedziałam i szybko wstałam z kanapy.
 -Tylko zadzwoń, jak skończysz- odparła i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. Wsiadłam do samochodu i stresując się, pojechałam w stronę szpitala, w którym przyjmował mój ginekolog. W swoim gabinecie jest dopiero po piętnastej, a mi zależało, żeby szybko dowiedzieć się co mi jest.

[Robert]

  Cały dzień się denerwowałem. Nie chciałem być ojcem drugi raz. Tym bardziej nie z Natalią. Wtedy musiałbym wybierać pomiędzy nimi, a tego nie chcę. Zastanawiałem się, czy inne dziewczyny z którymi sypiałem nie były ze mną w ciąży. Ale myślę, że nie. Takie jak one od razu by mnie złapały na alimenty. Na treningu mimo natłoku myśli, byłem skupiony. Boisko to jedyne miejsce, w którym wszystkie problemy znikały. Chyba, że były tak poważne, że nie dało się o nich nie myśleć, tak jak poprzednio, kiedy Klopp pozwolił mi iść.
 Wracałem do domu. Było po siedemnastej. Nie wiedziałem, na którą Natalia była umówiona. Czekałem na ten telefon od niej jak głupi. Kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi, odruchowo złapałem iphona i spytałem :Halo?. Dopiero potem wstałem i otworzyłem. Ness nawet nie wiadomo kiedy wpadła do mojego domu, pytając:
 -Jest u ciebie Nati?
 Spojrzałem na nią jak na wariatkę.
 -Przecież jest u lekarza- odpowiedziałem, jakby to było oczywiste.
 -Lekarza miała na dwunastą!
 Otworzyłem oczy i usta ze zdumienia. Zacząłem się poważnie o nią martwić.
 -Nie wiem gdzie ona jest- powiedziałem w miarę spokojnie.
 -To jest wszystko twoja wina! Jakbyś jej nie zaciągnął do łóżka, to nie byłaby w ciąży! Pewnie jej przypuszczenia się sprawdziły i się załamała i może coś sobie zrobiła! Ty... Ty jesteś jakiś niereformowalny no!- wrzeszczała na mnie.
 -Byłaś u niej w domu?
 -Nie nie byłam wiesz!? Bo to wcale nie było pierwsze miejsce, do którego poszłam! Teraz możesz jej sobie szukać po całym Dortmundzie, powodzenia!- krzyczała.
 -Twoimi krzykami nic nie zdziałamy- powiedziałem trochę zdenerwowany.
 -Ale ona teraz cierpi tylko dlatego, że ty jesteś jakiś niewyżyty seksualnie!
 -Odczep się w końcu! Ja też się o nią martwię!- wybuchnąłem.
 -To co robimy?- zapytała już spokojniej.
 -Pojadę jej szukać, a ty idź do jej domu. Dawała ci zapasowe klucze?- pokiwała głową.- No dobra, to idź do niej, a ja pojadę... Gdziekolwiek- oznajmiłem i wyszliśmy z mojego domu. Wsiadłem do samochodu i pojechałem przed siebie.
 Jeździłem ulicami zatłoczonego Dortmundu. Ludzie wracali z pracy, parę nastolaktów piło piwo pod sklepem... Typowy dzień. Patrzyłem wszędzie i szukałem, czy jej nie ma. Byłem już na skraju załamania. Natalia nie odbierała nawet telefonów. Byłem właśnie koło mostu. Zaparkowałem samochód gdzieś na uboczu i ukryłem twarz w dłoniach, opierając je na kierownicy. Nie miałem zielonego pojęcia co robić. Zobaczyłem kogoś stojącego koło barierki. Blondynka, w siwej czapce naciągniętej na uszy i w beżowej, puchowej kurtce. Natalia. Ucieszyłem się, nie mogłem uwierzyć, że to ona. Ale zaraz. Co ona chce zrobić!? Wysiadłem z samochodu i zacząłem biec w jej stronę.

 [Natalia]

 Diagnoza była oczywista. To mój koniec. Wyszłam od lekarza ze łzami w oczach. Szłam przed siebie. Nawet nie wiem dokąd. Nogi same mnie przyniosły na most. W sumie. Czemu nie spróbować? Po co mam żyć, to bez sensu. Stanęłam na barierkę i spojrzałam w dół. Woda musi być strasznie zimna. I jest wysoko. Bardzo wysoko. Ale co mam do stracenia? Weszłam na kolejny szczebel. Pochyliłam się. Przełożyłam nogę na drugą stronę. Aż sama się zdziwiłam, dlaczego na moście nie ma nikogo? Miałam już się puścić, kiedy ktoś złapał mnie w pasie.
 -Puść mnie idioto!- wrzasnęłam, chociaż nawet nie wiedziałam kto to.
 -Chyba coś ci się pomyliło!- krzyknął mi do ucha jakiś męski głos. Obejrzałam się. Był to Lewy. Łzy napłynęły mi do oczu. Robert jakimś cudem wyciągnął mnie stamtąd bez mojej pomocy, moje ciało było za bardzo sparaliżowane, stresem, strachem, bólem i nie wiadomo czym jeszcze. Piłkarz wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu, wcześniej okrywając mnie jeszcze swoją kurtką.- Zmarzłaś- zauważył, próbując przyjąć pogodną minę.
 -A ty? Zachorujesz.
 -Nic mi nie będzie- odburknął. Wsadził mnie na siedzenie pasażera, a sam usiadł za kierownicą. Siedzieliśmy w tym samochodzie, którego Lewy nie raczył odpalić. Ręce miał ściśnięte na kierownicy i wpatrywał się zdenerwowany w jakiś punkt przed sobą. Co ja mówię, zdenerwowany. Był wściekły.
 -No powiedz to w końcu. Ulżyj sobie- prowokowałam go.
 Spojrzał na mnie z politowaniem.
 -Co ty sobie myślałaś, co?- warknął.- Dlaczego chciałaś to zrobić!? Ciąża nie jest powodem do samobójstwa!- teraz już krzyczał.- Przecież wiesz, że jesteśmy w tym razem, nie zostawiłbym cię z tym samej.
 -Nie wiesz co było powodem!
 -Niby co?
 -Nie chcę na razie o tym rozmawiać- skrzyżowałam ręce i spojrzałam w okno. Lewy zaklął coś pod nosem i pojechaliśmy do mojego mieszkania.
 -Idź spakuj parę rzeczy, na razie zamieszkasz u mnie- polecił. Spojrzałam na niego jak na idiotę.- Nie zostawię cię samej, żebyś wyskoczyła a okna- odpyskował. Poddałam się i z rezygnacją poszłam do siebie, żeby się spakować. Kiedy klęczałam przed walizką, układając rzeczy rozpłakałam się. Ryczałam jak dziecko. To wszystko było dla mnie za dużo. Nie jestem tak silna psychicznie. Poczułam jak Lewy mnie przytula.
 -Ćśśśs... Wszystko będzie dobrze...- szepnął i pocałował mnie w czoło.
 -Nie będzie dobrze! Widzisz, że mam problem a ty tylko na mnie krzyczysz!
 -Już nie będę, przepraszam- odparł i znowu mnie pocałował, tym razem w policzek.
 -Robert ja... Ja umieram- wychlipiałam.
 -Nie gadaj głupot, jak umierasz?
 -Ja mam raka...- rozpłakałam się i wtuliłam mocno w jego pierś. Podniosłam wzrok na jego twarz. Malowało się na niej zaskoczenie i ból.
 -To... To nic... Załatwię ci najlepszą klinikę, w Hamburgu, albo w Berlinie, albo w Monachium, albo w ogóle w Ameryce, ale wyzdrowiejesz. Obiecuję ci- powiedział, a w jego oczach lśniły łzy.
 -Dziękuję- odparłam i znowu się w niego wtuliłam. Nie dziękowałam za klinikę, ale za obietnicę. I za to, że mu na mnie zależy. W takiej chwili najbardziej potrzebne jest wsparcie bliskich, a Robert... Bądź co bądź, był teraz dla mnie najbliższą osobą.
 -Zrobimy tak... Weźmiesz jakieś rzeczy na noc, a jutro tu wrócimy, spakujesz się i pojedziemy. Tylko muszę się dowiedzieć, gdzie jest najlepsza.
 -Dobrze- zgodziłam się. Spakowałam legginsy, jakiś t-shirt, ubranie na jutro i kosmetyki. Robert wziął moją torbę, bo zrezygnowałam z walizki i zaniósł ją do samochodu.
 Jechaliśmy w ciszy. Każde z nas, pogrążone było w swoich myślach.
 -A co z twoją mamą?- spytałam.
 -Wyjechała. Nie masz się czym przejmować- uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam ten gest i w lepszym nastroju minęła mi reszta drogi. W jego domu jak zwykle panował porządek. Nie wiem, czy to on sam z siebie jest taki, czy to może zasługa jego mamy. Ale milej było wejść do czystego mieszkania, niż do zawalonego puszkami po piwie, jak u większości chłopaków.
 Robert przyniósł mi szklankę wody. Usiedliśmy na kanapie. Żadne z nas nie było w nastroju do rozmów. Mimo to, Lewandowski próbował jakoś zacząć rozmowę.
 -Przepraszam, że jestem taki kiepski w pocieszaniu- uśmiechnął się lekko.
 -Nic nie szkodzi- odparłam i też się uśmiechnęłam.
 -Po prostu cały czas jestem w szoku- próbował się usprawiedliwić.- Kiedy cię zobaczyłem tam... I myślałem, że nie zdążę... To były najgorsze chwile w moim życiu- spojrzał na mnie z bólem.
 -Przepraszam... Robert, co byś zrobił, jak byś nie zdążył?- zapytałam.
 -Skoczyłbym za tobą- powiedział, jakby to było oczywiste.
 -Ale... Zginąłbyś- z trudem przeszło mi to przez gardło.
 -Trudno. Dla ciebie? Warto- odparł i pocałował mnie w usta. Zaskoczyło mnie to, ale było miłe. Resztę wieczoru spędziliśmy siedząc przytuleni do siebie, po prostu rozmawiając.
_______________________________________________
Tego się nie spodziewałyście, prawda? ;) Wiem, strasznie namieszałam XD
Dziękuję kochane za wszystkie komentarze, nawet nie wiecie, jak to motywuje <3 Jesteście niezastąpione :) Dacie radę jeszcze raz tyle pod tym?
Pozdrawiam słoneczka :*